Wyzwolenie z kłamstwa Cz.5
Nic
nie było tak łatwe, jakbym sobie tego życzył. Nawet jeśli rodzina Erica
ostatecznie zrezygnowała z noclegu u nas, to nie cieszyłem się tym długo. Mama
zrobiła mi karczemną awanturę, że to wszystko moja wina. Zrobiłem za duże halo
z choroby Violi, która okazała się zwykłą niestrawnością, a nasi goście tak się
przestraszyli przesraniem, że woleli nie ryzykować i wrócić do domu. Eric był
na mnie wkurwiony, ale jako dobry człowiek – którym nie był, więc po co udawał?
– nie wchodził ze mną w żadne dyskusje i zostawił w rękach matki zruganie mnie.
Przyjmowałem wszystkie słowa z godnym pożałowania spokojem, co mamę dodatkowo
wytrąciło z równowagi do tego stopnia, że wyszła z mojego pokoju w
akompaniamencie trzasku drzwi. Po tym wszystkim westchnąłem głośno i pokręciłem
głową.
Nie
przejmowałem się naszymi gośćmi. W zasadzie ich nieobecność była mi na rękę, bo
jedynym zmartwieniem na liście był Shane. Chciałem się z nim przyjaźnić, ale
wiedziałem, jak trudne to będzie, gdy jego do mnie ciągnęło, a i mnie zaczynało
powoli. Wiedziałem zaś, że cała ta szopka skończy się bolesnym upadkiem z
wysokości, bo ja się w nim zadurzę, a on nagle się mnie wyprze i ostatecznie
złamane serduszko będę miał tylko ja.
Właśnie
z tego powodu stwierdziłem, że potrzebuję seksu. Na już. Potrzebowałem znaleźć
sobie kogoś, z kim bezproblemowo mógłbym pójść w balet i na pięć minut
zapomnieć o red flagowej relacji z
Collinsem.
Z
rozmyśleń wybił mnie stukot do drzwi. Odwróciłem się wraz z krzesłem w ich
stronę, żeby zobaczyć smutną Violę. Aż miałem ochotę po raz kolejny westchnąć,
bo widok takiej siostry z jakiegoś powodu uderzał mnie w najczulszą strunę.
–
Co tam?
–
Przepraszam...
–
Za co? – zdziwiłem się.
–
Przeze mnie wyszliśmy z tej kolacji i przeze mnie dostałeś ochrzan. Powiem
mamie, że to moja wina, co?
–
Chyba żartujesz! – uniosłem się. – Nie ma mowy! Źle się czułaś i koniec, nie
zrobiłaś nic złego.
–
Nie czułam się źle – przypomniała z miną wyrażającą politowanie.
–
A czy to ważne, czy chciało ci się rzygać przez krewetkę, czy sukienkę? –
Uśmiechnęła się nikle. – Ten, kto ubrał cię w pudrowy róż, powinien cierpieć z
widelcem w oku.
–
Ała – jęknęła.
–
No, ała. Gdyby mieli zdrową parę oczu, wiedzieliby, że tobie pasuje pudrowy
fiolet.
–
Nie ma czegoś takiego – kłóciła się, zakładając ręce na piersiach.
–
Violet – ukróciłem jej pyskówkę.
–
Po prostu źle mi z tym – powtórzyła, smutniejąc.
–
Zrobiłem to, ponieważ chciałem, okej? – mówiłem spokojniej, pochylając się nad
kolanami. – Też nie mam czystego sumienia, bo chętnie skorzystałem z opcji i
spędziłem czas z Shanem.
–
Lubisz go? – odbiła ciekawsko. – Daniel mówi, że nie będzie z tego dzieci. Nie
wiem, to jakaś metafora?
Kląłem
na własnego brata w umyśle.
–
Ta... Shane jest trochę dziwny i nie wiem, czy chcę się z nim kumplować.
–
Jego siostra jest git.
–
I co w związku z tym? – odbiłem, unosząc brew.
–
Daniel mówi, że rodzeństwo po jednych rodzicach musi być sobie równe. Tak jak
my jesteśmy. Więc skoro ona jest git, to Shane też. Musisz tylko się postarać.
–
Postarać się?! – oniemiałem. – Ty glizdo!
Chichocząc,
uciekała z pokoju, gdy ja sięgałem niewielkiego pluszaka z biurka i rzucałem
nim w miejsce, gdzie chwilę temu stała. Cieszyłem się, że humor jej się
zdecydowanie poprawił. Moim kosztem, jak zwykle, ale już trudno. Zaraz po niej
do pokoju bezpardonowo wszedł Daniel, a na widok maskotki pod nogami, schylił
się i ją podniósł. Pytająco na mnie zerknął, więc odpowiedziałem wzruszeniem
ramion. Był zdrajcą w tej opowieści.
–
Przeprosiła cię?
–
Kazałeś jej, dupku? – zirytowałem się trochę.
–
Nie w takim sensie – zapewniał, zamknąwszy za sobą drzwi. Z misiem sticha
podszedł do łóżka i na nim usiadł. – Gniotła ją ta sytuacja, więc poleciłem jej
pogadać z tobą. Dla jasności, słuchałem całej rozmowy z korytarza i uważam, że
ma rację.
–
Z czym?
–
Z Shanem. – Wywróciłem oczami i cmoknąłem językiem. – Daj spokój, tygrysku. On
jest zamkniętym ptaszkiem w klatce, musisz pomóc mu ją otworzyć tą dużą łapką.
–
Po pierwsze, lew. Po drugie, co ty, kurwa, brałeś? Już się nie dziwię, że
pytała mnie o metaforę, jak pieprzysz takie kocopoły.
–
Oj no wiesz, on taki wróbelek zamknięty, mały, niewinny, a ty taki duży,
dorodny... lew. Przecież wiem, jak wyglądał twój eks. Drobny, niski,
zniewieściały.
–
W twoich ustach brzmię na totalnego zboka – skwitowałem. – Był ode mnie
starszy, może niższy o pół głowy i chudszy...
–
Nie chcę wiedzieć, kto wkładał, bro – poprosił. – Wolę żyć z myślą, że twoja
dupa jest nieskalana.
–
Dobrze, że twoja jest, bo co by laski powiedziały?
–
Żebyś wiedział! – zgodził się z przesadnym aktorstwem. Zaraz spoważniał i
patrzył na mnie z dozą smutku i żalu. – Gdy Eric się dowie... On nie pozwoli ci
tu zostać, Aslan. Słyszałem, co mówił na temat córki przyjaciela, która
wykazała zainteresowania kobietami... Gej ma sto razy gorzej u chłopów, wiesz o
tym.
–
Wiem – mruknąłem, opuszką palca spychając z biurka resztki po gumce do mazania.
– Nie będę się siebie wypierał.
–
Nie proszę cię o to. Chcę, byś uważał. Gdzie pójdziesz, jeśli cię stąd wywali?
Musiałbyś znaleźć robotę, mieszkanie i w tym wszystkim zadowalająco zdać rok.
–
Daniel, na razie nic się nie sypło, więc nie panikuj – poprosiłem, wiedząc, jak
ten głęboko zaszedł w zamartwianiu się.
–
Nie uważasz, że lepiej być przygotowanym? Chcę wiedzieć, co wtedy zrobisz,
skoro nie chcesz się siebie wypierać.
–
Nie wiem, Daniel. Przecież nie sprowadzam tu chłopaków, nie sypiam z nimi tu
ani nie ozdabiam pokoju w tęczę. Nie chcę bać się zasypiać, bo może kolejny
dzień okaże się moim ostatnim w świętym spokoju. Daruj mi, co?
Choć
nie było to dla niego łatwe, po chwilowym wahaniu skinął głową i mi
rzeczywiście darował. Rozumiałem, dlaczego się martwi. Zależało mu na mnie, na
naszej rodzinie w komplecie. Niejako straciliśmy ojca, ale lada chwila mogliśmy
stracić też siebie nawzajem. Jako rodzeństwo nauczyliśmy się siebie wspierać,
tłumaczyć przed rodzicami. Byliśmy grupą obarczoną wzajemną troską. Dlatego
siostra przyszła przepraszać i wyraziła chęć wyjaśnienia sytuacji mamie.
Dlatego Daniel nie potrafił nie martwić się mną. Kochałem ich.
–
Dowiedziałem się, że młodzi przyjadą do nas przy następnej nadarzającej się
okazji. Tak cię informuję na potem.
–
Okej. Postaram się do tego czasu nie zachorować – ironizowałem.
Brat
się zaśmiał. Wstał i odłożył maskotę stitcha na biurko, poklepał mnie
niedelikatnie po czubku głowy i wyszedł, zostawiając mnie w upragnionym
spokoju. Odbyłem tego ranka już trzy poważne rozmowy z każdym członkiem
rodziny, jaki był pod ręką. Brakowało tylko, żeby tata zadzwonił i nagle
zechciał porozmawiać o czymś równie poważnym. Odpukałem, nie chcąc wywoływać
wilka z lasu.
Popołudniem
udałem się na jedyne boisko do koszykówki. Chciałem poćwiczyć rzuty, żeby w
szkole nie stanowić jakiegoś zastałego gracza. W końcu nie chciałem przynieść
wstydu, jak już się dostałem do tego pierwszego składu. Grałem dobre
dwadzieścia minut, zdążyłem nieco zapocić bezrękawnik, gdy doszły mnie śmiechy
i krzyki chłopaków z drużyny. Aż zdziwiony odwróciłem się za siebie, gdzie szli
w moją stronę pięcioosobową grupą. Przywitałem się z nimi piątką, skoro
wyrazili taką chęć.
–
Co tak sam grasz? Nie szło zadzwonić i zaprosić nas na meczyk? – spytał Percy,
wskazując na moją wytartą już piłkę.
–
Chciałem się odstresować. W domu ojczym jazdy mi robił z powodu choroby
siostry, przez którą urwaliśmy się z kolacji a przez co z kolei jego rodzinka
bała się nas odwiedzić – streściłem możliwie jak najkrócej. Patrzyli na mnie w
ciszy, aż wzruszyłem ramionami. – Sorry, nie mam waszych numerów.
–
Kurwa, Ethan, dupa z ciebie nie kapitan – powiedział Carter, a wszyscy wybuchli
śmiechem. – Ale się rymło.
–
Zaraz ci się rypnie, jak ci kolano złamię – ostrzegł go Ethan. – Przecież ten
chujek nie pytał, to nie dawałem.
–
Jesteś kapitanem, od nas brałeś pod tym pretekstem – wytknął nowy chłopak, którego
dotychczas nie miałem okazji poznać z imienia.
–
No dobra, zjebałem, okej. Zapomniałem, Jezu, dajcie spokój – poczerwieniał
nieco z zawstydzenia. Zabrał mi dziarsko piłkę, uśmiechnął się z rzędem równych
zębów i powiedział: – Teraz jesteśmy, wyżal się nam, przyjacielu!
Ethan
był bardziej niż w porządku. Może i popełnił gafę, nie wprowadzając mnie
bezpośrednio w ich kręgi, ale wyraźnie chciał się zreflektować grą i
nastawianiem ucha, gdy żaliłem się na Erika pełną gębą. Chłopacy też dorzucali
swoje trzy grosze, głównie obelgi kierowane w stronę ojczyma, co znacząco mnie
dziwiło. Sądziłem przesądnie, że skoro wszyscy są z raczej wyższych sfer niż
ja, będą trzymać stronę tego dupka i nie zrozumieją mojej awersji do
garniturów.
–
Kurwa, jak ja się pociłem w swoim na balu mojej laski. Powiedziała, że wstyd
jej za mnie, tak się zlałem – żalił się Percy, biegnąc z piłką do kosza rywali.
–
To nie był, stary, pot – wyśmiał go Jim, odbierając piłką i kozłując ją w drugą
stronę.
–
Ty świnio!
Niesamowite,
jak dobrze spędzało mi się z nimi czas. Dogryzali sobie, jednali front przeciw
wrogowi jednego, słuchali i dawali całkiem sensowne porady. Jasne, wśród tego
wszystkiego było sporo z żartów czy obelg na pograniczu akceptacji, ale ci tak
się ze sobą zżyli, że nie mieli czasu na obrażanie się. Ethan wbrew wszystkiemu
był ich liderem i to dało się odczuć w każdej sekundzie gry. Potrafił ich
stopować, uciszać czy pokierować. Szanowali go, a mnie to fascynowało.
Gdy
zdyszani usiedliśmy na podniszczonych już trybunach z wygraną Jima, a moją
przegraną, nikt się na nikogo nie gniewał. Przyjacielski mecz zobowiązywał ich
do zachowania spokoju i obietnicy rewanżu. Podjarałem się, że wszyscy dali mi
swoje numery i objęli planami następnych gier.
–
Oho, stary Collins wraca – powiedział najbardziej skryty chłopak z paczki,
który trzymał akurat telefon w dłoni.
Dziwne
było to, że wszyscy jak jeden mąż zamilkli, a sytuacja stała się dziwnie
napięta.
–
Jak Shane z tym kutasiarzem wytrzymuje? – dziwił się Carter.
Zaintrygowany
ich wymianą zdań, nie dodawałem do niej nic od siebie, a jedynie nasłuchiwałem.
–
No dobra, człowiekiem jest zjebanym, ale może ojcem lepszym – dumał Jim.
–
Ta, jak chuj – mruknął sarkastycznie Ethan. Odbijał leniwie piłkę od betonu
między nogami, gdy siedział. – Poznałem tego człowieka, jak robił interesy z
moim starym. Nawet on stwierdził, że to rekin biznesu, który żyje pracą. Coś
takiego jak ludzka empatia w nim nie występuje.
–
Nawet twój stary? – dopytałem. Spojrzał na mnie, jakby dopiero zdał sobie
sprawę, że nie wszyscy zrozumieją przesłanie wypowiedzi.
–
Powiedzmy, że to chuj jakich mało, ale nosa do ludzi miał, to znaczy ma,
dobrego. Stwierdził, że ojca Shane’a lepiej trzymać na dystans i zatrzymać
znajomość na stopie biznesowej. Musisz wiedzieć, że mój stary to nie domator
czy osoba rodzinna.
–
Czy wszyscy mamy zjebanych ojców i ojczymów? – spytałem. Zaśmiali się bez
negatywnych emocji.
–
Nie no, ja tam mam spoko mamuśkę. Spędzam z nią średnio jeden wieczór w
tygodniu na totalnym wyjebaniu. Obżeramy się, plotkujemy i oglądamy gówna w
kablówce, żeby się pośmiać – opowiedział Carter. – Serio, jak ją kiedyś
poznasz, to wyjdziesz z tego spotkania o kilo cięższy.
–
Bez kitu – poparł go Jim. – Jak do niego przyszedłem, kazała mi zjeść
gigantyczną porcję makaronu. Nie, stary, gigantyczną,
mówię ci – upierał się, gdy otwierałem usta. – Był przepyszny, ale potem
tydzień go spalałem na bieżni.
–
Nie spaliłeś go – wtrącił bezimienny. – Masz nim wypełnioną tę oponkę na
brzuchu.
–
Dobra, morda tam – uciszał go, piorunując wzrokiem.
–
W sumie Shane jest trochę dziwny – wtrącił nagle Carter. Wraz z Ethanem
spojrzeliśmy na niego z niższej trybuny. – No wiecie, nie obściskuje się z tą
Angelą, a przecież ma czym dziewczyna oddychać, nie? Ani nas do siebie nie
zaprasza, a ciągle się przechwala.
–
Nic o nim nie wiesz, najwidoczniej – odparowałem.
Ethan
na te słowa skierował wzrok na mnie, a ja wiedziałem, że nie ugryzłem się w
porę w język. Nic nowego. Kląłem na siebie w myślach, gdy patrzyłem przed
siebie, modląc się w duchu o zakończenie tematu Shane’a. Cisza się jednak
przeciągała, a ja poczułem świeżą strużkę potu płynącą mi po kręgosłupie.
–
Uła, atmosfera siadła jak moja stara na starego – odezwał się Jim. – Proponuję
zagrać, panowie. Gra uśmierza ból!
Miał
rację, gra odciągała od złych tematów, dlatego wszyscy poderwali się bez
ociągania. Nawet ja i Ethan dźwignęliśmy się do pionu, ale nie mogło być tak
łatwo. Chwycił mnie ostrożnie za łokieć i zmusił do spojrzenia w oczy, w
których czaiła się determinacja i nieustępliwość.
–
Pogadamy o tym, dlaczego się ciebie bał, a potem tak chętnie udzielił korków.
O
Boże, miałem koncertowo przejebane.
Chłopacy
robili wszystko, byle niewygodny temat nie wrócił. Na piątego ziomka wołali
Moris, więc przyjąłem, że tak właśnie się nazywa. Choć z drugiej strony,
niektórzy mogli pomyśleć, że to moje imię jest zmyślone na podstawie jakiegoś
iście śmiesznego wydarzenia z przeszłości. Jeśli tak sądzili, nie chciałem
wyprowadzać nikogo z błędu.
Skończyliśmy
grę, gdy zaczęło się ściemniać. Pożegnaliśmy się ze sobą tak, jakby
parędziesiąt minut temu nie doszło do tyci spięcia z powodu Collinsa.
–
Idę w tę samą stronę co Aslan, więc widzimy się jutro – powiedział Ethan do
reszty.
Syknąłem
pod nosem przekleństwo i dałem sobie zarzucić na barki ciężkie ramie kapitana.
Miałem cholerną tendencję do mówienia za dużo, Ethan natomiast dokładnie znał
Shane’a, więc byle jaka ściema by nie przeszła. Wiedziałem jedno: orientacja
seksualna nie mogła wypłynąć.
–
To, o czym mamy pogadać? – spytałem, idąc obok niego, jeszcze nie wiedząc
dokąd.
Niespodziewanie
zabrał rękę i schował obie dłonie do kieszeni spodenek. Nie patrzył na mnie.
–
Sądzę, że środek ulicy to beznadziejne miejsce do tego typu rozmów. Idziemy do
mnie i tam sobie pogadamy od serca, jak na przyjaciół przystało.
–
Jesteśmy przyjaciółmi? – zszokowałem się.
–
Czemu nie? – odbił, zdając się szczerze zdziwionym. – Wydajesz się w porządku,
nie nosisz się jak nie wiadomo kto, potrafisz obrobić dupę bogaczom na dzielni
i też nie masz najlepszych rodziców. Uważam, że niektóre okoliczności wręcz
zobowiązują do zawarcia bliższej znajomości.
–
Och... no okej. Sorry, po prostu Shane...
Zacisnąłem
wargi, nie wierząc, że drugi raz w ciągu paru godzin sypnąłem informacją na
temat Shane’a. Choć w tym przypadku pasowało powiedzieć: ‘próbowałem sypnąć’.
Ethan westchnął nawet, jakby nie mógł znieść tego mojego uciekania od tematu,
który i tak zaraz do nas wróci w zamkniętym domu.
–
Czaję, przyjaźnicie się albo kumplujecie. Spoko. Więc, co Shane?
Jak
powiedziało się A, wypadało powiedzieć B.
–
Shane dziwił się, że jestem nowy w mieście, nie pasuję do obrazka perfekcji, a
mimo to kumpluję się z tobą i trafiam do składu.
–
Z choinki się urwał? – dziwił się. – Przepraszam, od kiedy potrzeba specjalnego
urodzenia, żeby móc się ze mną kumplować? Ktoś jest miły dla mnie, ja jestem
miły dla kogoś. Sobie pogadam z tym głupkiem.
–
Mmm, będzie zachwycony – mruknąłem ironicznie.
–
Pomyśl o tym tak. Skoro wy się zaznajomiliście, to we trójkę możemy stanowić
zgranych przyjaciół.
Ta,
gdyby Shane pieprzony sekret Collins okazał miłosierdzie kolegom ze szkoły, a
nie wrzucał wszystkich do wora straceńców – wtedy tak. Może i krótko znałem kapitana,
może wręcz wcale go nie znałem, ale wydawał się spoko facetem. Od niektórych
osób biła czasem niecodzienna aura bezsprzecznego dobra. Dobre uczynki
przychodziły im naturalnie, nie unikali wyciągania dłoni na pomoc. Cechy te
wręcz pasowały do Ethana jako kapitana drużyny idealnie. Wspierał swoich
kolegów, motywował i zarażał pozytywną energią. Czułem się przy nim
akceptowany, mimo faktu, że ten nie znał jeszcze mojej orientacji.
W
mieszkaniu Ethana panował względny porządek lub jak kto woli na to mówić,
kontrolowany chaos. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że rzeczy stoją w
przypadkowych miejscach, jak suszarka do włosów na lodówce. Ja jednak widziałem
w tym prawdziwy porządek, który Ethan i domownicy sobie rozplanowali.
Nalał
nam do szklanek zimnej wody z lodówki i pokierował do swojego pokoju. Jak na
młodego sportowca przystało, porozwieszał po ścianach plakaty znanych gwiazd
sportu, muzyki oraz kina. W duchu zaśmiałem się z braku wisienki na torcie w
postaci półnagiej laski na masce starego auta. Poza tym nie szło narzekać na
bałagan, brudne ciuchy nie walały się pod girami a w powietrzu, zamiast smrodu
nastolatka dało się wyczuć odświeżacz powietrza o zapachu jaśminu. Byłem pod
wrażeniem generalnie.
–
Siadaj, gdzie dupa zechce – zaśmiał się, samemu wręcz tonąc w workowatej pufie.
Wybrałem
gamerskie krzesło przy biurku, niezbyt daleko Ethana, śledzącego mnie wzrokiem
jak jastrząb ofiarę. Z braku laku upiłem trochę wody.
–
Znam go z pięć lat, czyli mniej więcej od czasu, gdy nasi ojcowie robili
interesy – rozpoczął rozmowę, więc skupiłem na nim uwagę. – Złapaliśmy flow,
dobrze się gadało. Parę razy wyskoczyliśmy na piwo, domówkę czy w miasto.
Nastawiałem uszu, gdy chciał się wyżalić i wiedziałem, że u niego także znajdę
zrozumienie. Szczerze mówiąc, nic nie uległo zmianie – dodał, smętnie ścierając
szron ze szklanki. – Próbowałem dać mu znać, że rozumiem. Jego stary jest
dziwny. Ale ile razy można naciskać i niemal zmuszać do otwarcia się? Wiem, że
Shane coś ukrywa i przez to nie czuje się przy nas swobodnie. Ja to wiem –
podkreślił, patrząc mi w oczy. – Czy drażni mnie, że nie mogę mu pomóc? Jak
skurwysyn. Dlatego potrzebuję zrozumieć, dlaczego mój kumpel się ciebie bał, a
teraz udziela ci korków? Co tam zaszło i któremu z was mam potencjalnie wpierdolić?
Skoro
nawet Ethan widział, że z jego kolegą nie dzieje się najlepiej, to reszta także
nie mogła być ślepa. Nie było już miejsca na udawanie, kłamanie czy zgrywanie
ułożonego chłopca, niepuszczającego rąbka spódnicy matki. Wszyscy wkoło chcieli
dla niego jak najlepiej – przyjaciółka udawała dziewczynę, przyjaciel prowadził
z innymi rozmowy mające na celu ochronę Shane’a. Czy zdawał sobie sprawę, jak
wielkie serca zgromadził wokół swojej cykorskiej dupy?
–
Oczekujesz szczerości, której dać ci nie mogę – odparłem, wyraźnie go irytując.
Uniosłem dłoń, chcąc przystopować narastającą złość. – Nie znam jej, okej?
Jednego dnia gadamy u niego w domu, wydaje się, że między nami jest nić
porozumienia, a następnego patrzy na mnie, jakbym miał przynieść mu wstyd gołą
dupą w miejscu publicznym. Nie wiem, Ethan, naprawdę nie wiem. Przepraszał mnie
za to, zaoferował pomoc w chemii i na tym się to kończy.
Trawił
moje słowa długą chwilą ciszy, podczas której nawet napił się wody. Wiedziałem,
że w tym momencie ważą się moje losy oraz to, czy mi w ogóle uwierzył. W końcu
uśmiechnął się niemrawo.
–
Może twoja śmiałość do bycia sobą jakoś go otworzy. Mniejsza w to. Chcesz w coś
zagrać? – wskazał palcem na konsolę podpiętą pod spory telewizor na ścianie.
–
Pytasz dzika czy sra w lesie.
Zaśmiał
się, po czym wstał i dał nam po padzie. Zagraliśmy się do późnej godziny,
rozmawiając przy tym na znacznie mniej poważne tematy niż potencjalne sekrety
naszych kumpli. Obgadaliśmy rodziców – dowiedziałem się tym sposobem, że
mieszkał sam z siostrą – oraz plany na przyszłe wakacje. Jakimś cudem byłem już
uwzględniony w tych jego. Zrobiło mi się bardzo miło z tego powodu.
A
przynajmniej było miło, aż nie spojrzałem na telefon, gdzie czekała wiadomość
od zbulwersowanego Shane’a.
„Jak mogłeś rozmawiać o mnie z Ethanem? Jaja
sobie robisz?”.
Pokazałem
ją Ethanowi. Wkurzył się na myśl, że któryś z chłopaków szybciej doniósł
Shane’owi, niż my zdołaliśmy ze sobą w ogóle pogadać. Abstrahując od tego, że
przy reszcie nie powiedziałem nic, co mogłoby chłopaka zaniepokoić, więc tu
musiało chodzić o fakt wspólnej drogi powrotnej.
–
Popytam chłopaków, który to ma zadatki na plotkarę roku – zapowiedział poważnym
tonem. – Przy okazji pizgnę Collinsa w łeb za samą myśl, że mógłbym rąbać mu
dupę za plecami. Sekrety sekretami, ale ja chciałem tylko wybadać, czy go nie
szantażujesz.
Rozumiałem
go, dokładnie wiedziałem, przez jaką huśtawkę nastrojów trzeba u Shane’a
przejść, żeby znowu było w normie. Ja męczyłem się z tym dopiero z dwa
tygodnie, Ethan znał go przez lata...



Komentarze
Prześlij komentarz