Wyzwolenie z kłamstwa Cz.6


O kobietę by się nie martwił

Już w poniedziałek starałem się wyłapać wzrokiem Shane’a, aby wyjaśnić mu sytuację z Ethanem, ale na próżno się wysilałem. Chłopak miał całkiem dobry zmysł unikania mojej osoby jak ognia, dlatego w duchu liczyłem na kapitana i jego zdolności rozwiązywania konfliktów. Dlatego to właśnie jego podczas lunchu postanowiłem znaleźć, a wierzcie mi, to wcale nie takie trudne. Wydzielał aurę towarzyskości, więc tam, gdzie było głośno i tłoczno, tam na bank był Ethan. Jakież było więc moje zdziwienie, gdy najpierw trafiłem na Collinsa podpierającego ścianę w korytarzu. Leniwie spoglądał w swój telefon, mając słuchawki bezprzewodowe w uszach. Ten to wydzielał z kolei aurę: „Nie zbliżaj się, bo jestem wkurwiony jak osa”. Nawet Angeli przy nim nie było, co też stanowiło jakiś ewenement.

Z odwagą podszedłem do niego i bez ostrzeżenia wyciągnąłem mu jedną słuchawkę z ucha. Przysunąłem ją do swojego, by ocenić gust muzyczny. Zdziwił się, zamarł wręcz, ale nie odezwał, a ja właśnie byłem raczony muzyką lat osiemdziesiątych. Zmierzyłem go spojrzeniem, oddając słuchawkę.

– Jestem zaskoczony, że to nie pop.

– Dlaczego? – dziwił się.

– Ułożony chłopiec powinien słuchać Taylor Swift – wykpiłem.

Na szczęście zrozumiał aluzję, bo wywrócił oczami, zamiast się ze mną głupio spierać.

– Gadałeś z Ethanem?

– Chyba ty – odbił.

– Niezła próba, doceniam – przyznałem, unosząc nieco kącik ust. – Pytam poważnie. Któryś z nas miał ci ładnie wyłożyć sprawę, bo dla twojej wiadomości, nie obgadywaliśmy cię tak, jak sądzisz. Wypłynął temat twojego ojca, zaczęli mówić różne rzeczy i ja tylko dorzuciłem, że chuja cię znają najwidoczniej.

– Potem poszedłeś z Ethanem do jego domu – wytknął, patrząc na mnie z dość dużą rezerwą.

– Owszem. Wiesz, o co mnie spytał? Czy cię nie szantażuję.

– Co?

– No. Pamiętał, jak zareagowałeś na mnie po raz pierwszy w szkole i dziwnym mu się wydawało, że nagle dajesz mi korki z chemii. Wyjaśniłem więc, że był między nami chwilowy zgrzyt, który chciałeś zrekompensować dawaniem mi korepetycji. Tyle. Słowo, nie powiedziałem mu nic, co jest tajne.

Widziałem, jak mieli moje słowa w głowie. Jak wodzi językiem po zębach i policzku, aż w końcu westchnął cicho i odepchnął od ściany. Ugodowo schował słuchawki do ładującego je pojemnika i zdobył się na mały uśmiech, który chyba miał mi zadośćuczynić bycie dupkiem. Zaplotłem obronnie ramiona na klatce piersiowej.

– Przepraszam.

– Po prostu nie traktuj mnie jak gówno, dobra? Wiem, co i komu mówię, nie musisz mnie szpiegować i strzelać fochów jak jakaś panna. Kto ci w ogóle się wysprzęglił, że zapomniał dodać o tym, że to oni zaczęli temat twojej rodziny?

– Percy – wymówił jego imię z dozą niechęci. – Najpierw współczuł mi powrotu ojca, a potem gdy spytałem, skąd do licha o tym wie, powiedział, że Shane zaczął temat.

– Czekaj, kto?

– Shane... – powtórzył skonfundowany.

– Jaki, kurwa, Shane?

– O Boże, tylko mi nie mów, że jesteś w drużynie tyle czasu i nie znasz imion ludzi ze składu? – parsknął śmiechem. – No nieźle.

– Ale... czekaj, mówimy o Morisie?

– Ta... Moris to jego nazwisko. Chłopacy lubią tak do niego wołać, żeby nie mylić nas ze sobą. Moris brzmi lepiej jako imię niż Collins, nie sądzisz?

Zdębiałem. To wyjaśniało, dlaczego Shane Collins nie ćwiczył z drużyną! Wreszcie brakujące elementy opowieści wskoczyły na właściwe miejsca. W życiu bym nie przypuszczał, że dwóch posiadaczy tego samego imienia może się kumplować.

– Dobra, teraz to jestem w szoku.

– Ja też. Jak mogłeś tyle czasu nie wiedzieć? – śmiał się, aż zamarkowałem uderzenie. Wtedy odskoczył, ale dalej się śmiejąc. – Bez jaj, Aslan.

– Mam jaja, dzięki za troskę.

– Sądząc po twoim ego? Największe w całej szkole – odparł, posyłając mi wręcz figlarno-wyzywające spojrzenie.

– O, tak chcesz się bawić, ty dupku?

Shane Collins, gdy się uśmiechał, potrafił każdego przy sobie zniewolić. Był przystojny, młody i wyraźnie zamknięty w klatce, pilnowanej przez ojca. W odpowiednim towarzystwie mógł rozwinąć skrzydła i pofrunąć daleko na nowe tereny, na których nie bywał ze strachu. I tak go podziwiałem, że próbował bycia sobą poprzez pracę w klubie czy związek z dużo starszym facetem. Mogło tak wiele w jego życiu pójść źle, a on mimo to się starał. Zbyt ostro go potraktowałem, zbyt pochopnie oceniłem.

Wszystko powoli się normowało, a ja potrzebowałem spokoju.

W domu panowała iście przyjemna atmosfera, gdy mama z Ericiem przechodzili etap cichych dni – założyłem się z bratem o to, kto pierwszy pęknie – Viola unikała mamy jako protest ubierania ją w różowe szmaty oraz ze względu na mnie, a ja, no cóż, nie wchodziłem nikomu celowo w drogę. Dlatego też cisza stała się nieodzownym elementem bycia w domu. Słyszałeś tylko kroki przechadzających się domowników, szum grającego w tle filmu lub muzyki, ewentualnie pracującej właśnie zmywarki lub pralki.

Spodziewałem się, że kolejny piątkowy poranek niczym nie będzie się różnił od poprzednich. W spokoju spożywałem śniadanie i popijałem je kawą, przeglądając leniwie socjale w telefonie. Daniel również w ciszy siedział naprzeciw mnie i robił dokładnie to samo, niczym moje lustrzane odbicie. To właśnie wtedy do kuchni weszła mama w zadziwiająco dobrym humorze jak na ostatnie czasy i przystając u szczytu stołu, oznajmiła:

– Po szkole wyjeżdżamy na domki z Collinsami. Eric stwierdził, że dobrze nam zrobi zacieśnianie więzi sąsiedzkich, a skoro Violet i tak spędza u nich parę godzin dziennie, to dobrym pomysłem będzie zabranie się właśnie z nimi. Wróćcie niezwłocznie i spakujcie, bo o osiemnastej wyjeżdżamy.

– A gdzie pytanie, czy nam to w ogóle pasuje?

Brat kopnął mnie pod stołem.

– Luz, mama. Kolega wisi mi przysługę, to zamienię się z nim godzinami. O ile jestem brany pod uwagę...

– Oczywiście, że jesteś, skarbie – odparła z czułością, gładząc go po z pewnością chropowatym policzku.

Poszła, zostawiając nas w niemej rozmowie. Patrzyliśmy sobie w oczy z jawnym pytaniem, dlaczego tak nagle zdecydowali się na wyjazd i czemu śmierdział on kłopotami dużo większymi, niż kolacja rodzinna?

Wiadomo, że jak było za dobrze, to wypada dostać przypomnienie od życia, że taryfy ulgowej koniec. Dlatego właśnie z dużą ostrożnością zaczynałem dzień w szkole. Skupiałem się wręcz na wszystkich opcjach, co się zjebie, niż na przyswajaniu wiedzy od nauczycieli. Pomyślałem sobie nawet, że bycie z Shanem tak blisko siebie – powiedział, mieszkając naprzeciwko – może sprawić osobne kłopoty, jeśli nie pohamuję swojego zainteresowania nim.

– Hej, mógłbyś chociaż udawać, że mnie słuchasz – żachnęła się Christa.

Szliśmy korytarzem, gdy ona nawijała, a ja tkwiłem zamknięty w bańce obaw i spekulacji. Zapomniałem z tego wszystkiego odwołać korki z Christą i aż mi się głupio zrobiło.

– Przepraszam, ale z dzisiejszej randki nici – oznajmiłem.

Popatrzyła na mnie zdziwiona, odwróciła na chwilę wzrok, żeby finalnie zatrzymać nas w miejscu.

– Czemu?

– Mama uparła się, że dziś wyjeżdżamy na domki i tak jakby nie się wyrobimy. Głupio mi tak w ostatniej chwili ci odmawiać, ale sam dopiero rano się dowiedziałem.

– Czyli nie jesteś nawet spakowany? – dziwiła się.

– No... nie...

– Twoja matka jest jednak jebnięta – skrytykowała, szybko zakrywając usta dłonią i rozglądając się, czy ktoś przejął się jej tekstem. – Sorry. Kto tak robi?!

– Przykro mi, ma najlepsza uczennico – powiedziałem, przybierając najbardziej niewinną minkę świata.

– Mój ty nauczycielu! – zaszczebiotała dużo głośniej, byle zatuszować wcześniejszy fakap i rzuciła mi się na szyję.

– Nie wiedziałem, że ze sobą kręcicie.

Słowa Ethana nieco ostudziły naszą zabawę, zwłaszcza że paczka wyraźnie dopatrywała się w nas pary lub tych, co bzykają się po kątach dla rozładowania napięcia. Mógłbym wyprowadzić ich z błędu, ale po co? Mina Shane’a zachęcała mnie wręcz do ciągnięcia szopki dalej. Mógłbym przysiąc, że wydawał się pałać jawną niechęcią do dziewczyny, ale czy powodem byłem ja? Pewnie nie.

– No co ty, przecież oni od pierwszego dnia się ze sobą bujają – plotkował Carter.

– Jak ja wytrzymam bez mego nauczyciela? – zachlipała, gładząc mnie po policzku.

– Będziesz musiała – odparłem, cmokając powietrze.

– Dobra, kochasie. Zabieram Aslana, bo dziś to z nami siedzi na stołówce – mówiąc to, Ethan odciągnął mnie na bok i posłał dziewczynie niekulturalne wytknięcie języka.

– Jak śmiesz?

– Aha, czyli ja nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie? – zaśmiałem się, gdy ta dwójka przepychała się słownie i gestowo.

– Nie – odpowiedzieli równo, więc uniosłem ręce w geście kapitulacji.

Reszta dnia w szkole minęła mi naprawdę dobrze. To był ten jeden z niewielu razów, gdzie wierzyłem w normalność. Miałem znajomych, miałem sport i mogłem w to uciekać. Shane się mnie nie wstydził, czasem nawet udawało mu się ze mną pogadać przy kolegach i to w sposób, który nie wykazywał oznak wstydu. Byliśmy na dobrej drodze.

Aż przy odbieraniu Daniela dowiedziałem się, że chujek mały nie jedzie z nami. Naprawdę błagałem w myślach, by nie zostawiał mnie samego z matką i Ericiem oraz rodzicami Shane’a, bo przecież nie wytrzymam! Niestety, praktyki były dla niego najważniejsze, a że na ten weekend miał zawalony grafik, nie mógł tak po prostu olać trzech dni. Załamałem się, a to była dopiero przystawka.

 W domu bowiem czekała na mnie mama z poważną rozmową, schowaną pod płaszczykiem „idź i się spakuj”. Gdy tylko szedłem do swojego pokoju, mama deptała mi po piętach i weszła za mną. Zamknięcie drzwi sugerowało, że nie poruszymy niczego, co powinno dotrzeć uszu jej ukochanego. Z westchnieniem usiadłem na łóżku, nie będąc już poganianym do pakowania. Mama stanęła nieopodal biurka, przejechała palcami po zamkniętej klapie laptopa i dopiero wtedy zdecydowała się na mnie spojrzeć.

– Obiecaj mi, że nie będziesz mówił dwuznacznych rzeczy w stosunku do nikogo, zwłaszcza Shane’a Collinsa.

– Z grubej rury, co? – parsknąłem.

– Aslan, to poważna sprawa.

– Wiem. Moja orientacja nigdy nie schodzi ci z języka i powiek, gdy je zamykasz do snu.

– Czy naprawdę nie możesz tego zrobić?

– Przecież nie jestem głupi. Nie będę się narażał Ericowi tylko dla zobaczenia reakcji na moją orientację. Spoko, mamo. Powstrzymam swoje nastoletnie hormony – oznajmiłem, unosząc kciuki w górę.

Patrzyła na mnie dłuższą chwilę w milczeniu, w końcu zacisnęła mocno wargi i odwróciła wzrok na widok za oknem. Z miejsca się nie ruszyła.

– Zależy mi na nim, Aslan. Możesz tego nie rozumieć, ale on przynajmniej docenia mnie bardziej niż was ojciec.

– Był chory.

– Nie chciał się leczyć! – uniosła się, ciskając we mnie gromy. – Dawałam mu szanse jedna za drugą. Obiecywał i co? Wracał pijany! To nie życie.

– Skoro tak twierdzisz – mruknąłem, patrząc na swoje splecione między nogami dłonie.

– Nie zawiedź mnie – poprosiła ciszej, wychodząc z pokoju.

Dopiero wtedy pozwoliłem sobie odetchnąć. Powiedzieć, że bolały mnie nasze odmienne stanowiska to jak nic nie powiedzieć. Wierzyłem, że tacie da się pomóc. Zresztą wierząc jego zapewnieniom, na terapię leczenia uzależnień poszedł. Stawał na nogi, a ja byłem z niego dumny. Może jeśli nie udałoby mi się ułożyć życia tutaj, mogłem wrócić do niego? Na to cicho liczyłem. Zapewniał, że w każdej chwili mogę do niego wrócić i jakoś damy radę.

Po prawdzie chciałem, ale też nie chciałem go obciążać. Gdyby życie było tak łatwe, nie musielibyśmy kłócić się o pieniądze.

Nie wiedziałem, co konkretnie powinienem spakować. Jaka może być pogoda i co tam będzie na miejscu do roboty. Ostatecznie wyszło tak, że miałem tylko torbę podróżną, co spotkało się z ogromnym zdziwieniem ze strony matki. Eric skomentował reakcję śmiechem i czymś pokroju „my faceci”. Mama zaś spakowała się w trzy walizki. Pełne walizki.

Do auta zabrałem książkę, żeby móc jakoś zabić czas inaczej niż w telefonie, dlatego czekałem na podjeździe, widząc jednocześnie Collinsów wsiadających do auta. Shane nie mógł się powstrzymać przed napisaniem do mnie, dlatego sięgnąłem po telefon z kieszeni bluzy.

 

Od: Shane

Co tak mało, Conant? ;P

 

Do: Shane

Mało to ty masz do zaoferowania. Ja mam wszystko, czego człowiekowi trzeba!

 

Od: Shane

Mówimy wciąż o bagażach?

 

Do: Shane

TO też jest bagażem, Collins;)

 

Od: Shane

Świnia ;P

 

Sprawdziłem, czy ktoś nie patrzy i posłałem w jego stronę środkowy palec. Odpowiedział mi tym samym, szczerząc zęby w uśmiechu. Ach, miał piękny uśmiech.

Podróż nie trwała długo, chociaż panowała między nami jakaś dziwna atmosfera. Wolałbym, żeby Daniel był z nami, bo chociaż wtedy on rozładowywałby napięcie, a tak Violet z fochem na matkę milczała, jak zaklęta z nosem przed tabletem, a ja starałem się ignorować świat dzięki książce. Dla jasności, nie szło mi to najlepiej.

Wysiedliśmy pod sporych rozmiarów domkiem letniskowym tuż przy plaży. Eric w tym czasie wprowadził auto do garażu, podobnie jak matka Shane'a. Chłopak stanął obok mnie i czekał, aż ktoś z dorosłych ruszy do budynku. Szturchnąłem go ramieniem, chcąc, by się rozluźnił, choć sam tego potrzebowałem. Nadal nie ochłonąłem po rozmowie z mamą, gdzie nalegała na wepchnięcie mojej osobowości do szafy, którą zamknęła na sześć spustów.

À propos niej; spojrzała na mnie badawczo, a potem na Shane'a. Znów dawała do zrozumienia, że widok nas razem obok siebie wcale się jej nie podoba. Przecież bycie gejem – w tym przypadku naszej dwójki – jeszcze nie zmuszało nas do grzania łóżka. Geje też się potrafią przyjaźnić! Na wypadek, gdybym nie zrozumiał sugestii, powiedziała:

– Pamiętaj o naszej rozmowie, Aslan.

Zignorowałem ją, idąc z chłopakiem do domku, który łaskawie Eric raczył otworzyć. Czułem na sobie spojrzenie Collinsa, ale ten chyba wyczuwał mój jakże podły humor, bo o nic nie pytał. Pozostawił sprawę bez drążenia. Byłem mu za to mimo wszystko wdzięczny.

Na piętrze przyszło nam podzielić się pokojami, dlatego nim on się odezwał, zaklepałem pierwszy na prawo. Shane się zaśmiał.

– Co?

– Będziemy sąsiadami, bo ja zawsze biorę ten ostatni na prawo.

Dopiero gdy powiedział, że będziemy sąsiadami, których dzieli jedynie ściana, dotarło do mnie, w jak wielkim niebezpieczeństwie byliśmy. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy mama nie miała racji i zdołam pohamować zaloty. Myśl, że ten konkretny chłopak znajduje się raptem za ścianą, a nie na drugiej stronie ulicy dziwnie mnie zdenerwowała. Do tego stopnia, że przełknąłem nerwowo ślinę, choć Shane tego nie widział, bo już szedł ze swoją torbą do pokoju na końcu korytarza.

– Obejrzymy coś potem? – spytał z ręką na klamce.

– Pewnie – odpowiedziałem niezwłocznie.

I to by było na tyle, zniknął za drzwiami, pozostawiając mnie z niepewnością. Chyba za wspólne oglądanie nikt z nas nie miał wylądować między nogami drugiego, prawda? Taką żywiłem nadzieję, gdy niespełna godzinę później wylądowaliśmy na łóżku w moim tymczasowym pokoju. Shane albo tak bardzo mi ufał, albo był tak bardzo nieostrożny, skoro zamknął za sobą drzwi. Brakowało inspekcji matki i dopowiedzenia sobie przez nią pewnych rzeczy. Wariowałem przez tę kobietę.

– Co za chujowe rozwiązanie – mruknął poirytowany na widok umierającej głównej bohaterki.

– O wow, Shane Collins klnie!

Dał mi kuksańca w bok, od którego nie mogłem nijak uciec. Leżeliśmy na łóżku, podczas gdy na udach Shane’a był laptop. Tak blisko siebie byliśmy, a w trakcie oglądania ani razu nie kusiło mnie niby przypadkowe smagnięcie go palcami. Komentowanie tej idiotycznej dramy o zombie dawało nam niesłychanie dużo frajdy. Dla niewtajemniczonych – co wy robicie ze swoim życiem? – dramy to azjatyckie produkcje. Żaden z nas nie znał oryginalnego języka, ale od czego były napisy na Netflixie?

– Nie lubię bezsensownych śmierci – wyjaśnił, zaplatając ręce jak sfochowana nastolatka.

– Ojej, czyżby książę Shane wierzył w happy endy?

– Serial o zombie nie jest nawet blisko realności, więc mogliby się, chuje, pokusić o danie tym bohaterom dobrego zakończenia – mówił prawdziwie sfrustrowany.

– Niektórzy narzekają w produkcjach na brak realizmu, ale Shane narzeka na brak fikcji w fikcji. Jestem pod wrażeniem! Jak producenci mają nam dogodzić?

– Wkurzasz mnie, wiesz? – zaśmiał się, niby patrząc na mnie z byka.

Zbliżyłem nos do zagłębienia jego szyi, przez co momentalnie znieruchomiał, ale o dziwo mnie nie odtrącił jak paranoik. Dał się cicho powąchać i odsunąć.

– Ładnie pachniesz. Płyn pod prysznic, szampon czy jednak perfumy? – dopytywałem, zaskakując go.

– E, dzięki. Dostałem wodę kolońską od Angeli, bo stwierdziła, że jak już zmuszam ją do obściskiwania, to muszę kusząco pachnąć – wyjaśnił, wywracając oczami. – Nie przepadam u siebie za intensywnymi zapachami.

– Nie wierzę, że to mówię, ale dziewczyna ma gust.

– Czemu miałbyś jej nie chwalić?

– O, no wiesz – wzruszyłem ramionami – jest kimś, kto pomaga ci gnić w ułudzie.

– Mamy się tu pokłócić? – spytał z westchnieniem.

Chciałem mu zabawnie odpowiedzieć, ale rozdzwonił się mój telefon. Sięgnąłem po niego prawie gniotąc Shane’a i laptopa, ale skoro sam skwitował to głośnym śmiechem i stęknięciem, uznałem, że nie ma się czym przejmować. Potem coś tam marudził, że będzie rzygać i jak na sportowca jestem za ciężki, ale zlałem go, bo dzwonił tata.

– Cześć, tato! Coś się stało, że dzwonisz tak niespodziewanie? – odezwałem się pierwszy, martwiąc się tym dziwnym nieplanowanym telefonem.

– Aslan! Synu mój ukochany!

Ucieszyłbym się z takiego powitania, ale nie w chwili, gdy mówił do mnie najebany w trzy dupy. Zawodu z mojego głosu już nie dało się pozbyć.

– Piłeś.

– Zanim starego ojca skrytykujesz, powiem, że świętowałem! Dostałem awans!

– No to gratuluję.

– Aslan, no! – wybełkotał. – Przyjedź do taty, napij się ze mną!

– Kocham cię, ale to nie jest żadne wyjaśnienie, wiesz o tym – mruknąłem, zaciskając palce na telefonie.

Czułem na sobie oceniające spojrzenie chłopaka, ale w tamtej chwili liczył się tylko mój zawód ojcem i chęć zapomnienia o tej sytuacji.

– Panuję nad tym, słowo – czknął albo beknął, wieńcząc wypowiedź. – Powiedz mi, synek, masz tam ładnych chłopaków?

Parsknąłem niekontrolowanym śmiechem, zerkając na Collinsa. Uniósł pytająco brwi, a ja dziękowałem w duchu, że nie usłyszał mojego ojca.

– Nawet jeśli, to mama z Ericiem prędzej mnie wydziedziczą – skwitowałem kwaśno.

– Zawsze, ale to zawsze możesz do mnie przyjechać, Ally. – Serce mi pękało na znajome zdrobnienie. Przestał brzmieć jak rasowy pijak, a zaczął jak troskliwy ojciec. – Niech tylko ten facet mi syna obrazi, to mu sprawę założymy! Pamiętaj, przyjeżdżaj i napijemy się razem.

– Tato! – zaśmiałem się z bezsilności. – I po co dodawałeś to o piciu?

– Cicho, tak tylko powiedziałem. Łapię dystans.

– Co łapiesz? – powtórzyłem zaskoczony.

– Dystans, synek. Ta pani na terapii mówi, że trzeba patrzeć na wszystko z dystansu. Pomaga, pomaga. Staram się być przykładnym ojcem i człowiekiem.

– Jesteś, tatko. Tolerujesz mnie. To dużo więcej, niż myślisz – podsumowałem, szczerze dziękując za takiego ojca.

Miał swoje gorsze momenty, swoje małe kłamstewka i słabości, ale w gruncie rzeczy to on okazał mi najwięcej tolerancji. To on sprawił, że mogłem mówić o chłopakach bez wstydu. To on groził, że który zarazi mnie wenerą, to weźmie służbowego gnata i mu jaja przestrzeli. Bez żartów, tak mówił.

Zwróciłem uwagę na Shane’a, przyglądającego się mi z zaciekawieniem. Zapewne chłonął akceptację, jaką dostawałem od rodzica. Cóż, świat nie był taki czarnobiały i może miałem tolerancję z jego strony, ale zdecydowanie brakowało mu zdrowia.

– Muszę kończyć, wiesz? Oglądam z kolegą serial i nie chcę na długo-

– Kolegą mówisz – wtrącił, skupiając się jedynie na jednym wątku. Typowe. – Tylko proszę oglądać kulturalne materiały i po przeciwnych stronach kanapy!

– Aha, gdybym oglądał z laską, to powiedziałbyś, że najlepiej zakładać gumki.

– Nie, wtedy właśnie bym się nie martwił, synek – powiedział tonem wyrozumiałego rodzica. – Kijem od szczoty byś jej nawet dobrze nie zrobił.

– Mam cię dość – oznajmiłem bezsilnie, rozmasowując sobie skroń w akompaniamencie śmiechu taty.

– Kocham cię, synek. Uważaj na siebie – żegnał się.

– Ty na siebie też i nie pij za dużo. Jeszcze raz gratuluję awansu.

– Do zobaczenia!

Zakończyliśmy rozmowę, po której dłuższą chwilę nie mogłem się pozbierać. Z jednej strony chciałem być na tatę zły, że znalazł byle pretekst do sięgnięcia po chlanie. Z drugiej nawet w takiej sytuacji o mnie dbał i zapewniał, że jest dla mnie miejsce w jego domu. Potrafił żartować z naprawdę poważnych tematów, denerwując mnie przy tym. Dla niego byłem Allym, bo wiedział, że nie lubię swojego imienia. Byłem jego synkiem.

 – Fajnego masz tatę – odezwał się Shane, przywracając mnie do rzeczywistości.

– Słyszałeś, co mówił?

– Nie musiałem – odparł, unosząc smutno kącik ust. – Z twoich wypowiedzi wynikało, że dobrze się dogadujecie i możecie na sobie polegać. Akceptuje cię. – Skinąłem głową, choć to nie było pytanie. – Zazdroszczę ci możności porozmawiania z dorosłym bez strachu.

– Możesz ze mną gadać.

– Ta, jasne, tato – zakpił, kręcąc głową i patrząc na ekran.

– Nie chodziło mi o to, świntuchu – szturchnąłem go ze śmiechem. – Mówię w roli przyjaciela. Skoro i tak wiem o tobie dużo za dużo, mogę wiedzieć wszystko.

Popatrzył na mnie w zamyśleniu, żeby w końcu skinąć głową.

– Dzięki, Ally.

Zrobił to celowo. Widziałem, jak walczy ze sobą, by nie unieść kącików ust i się jawnie nie roześmiać. Słyszał. Słyszał całą moją wymianę zdań z ojcem. Oniemiałem, nie potrafiąc go obrazić czy winić. Siedziałem dosłownie obok niego, nic dziwnego, że w ciszy głos ojca się poniósł i dotarł wprost do ucha ciekawskiego moich potknięć Collinsa.

─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───

Po skończonym seansie wypadało coś zjeść, więc gdy Shane poszedł pod prysznic, ja zszedłem wygłodniały na dół. Musiałem natrafić na grzejącą dłonie kubkiem herbaty mamę, bo gdy ledwo przekroczyłem próg kuchni, ta spojrzała na mnie nieufnie. Diabliki w moim wnętrzu wręcz zachęcały mnie do zrobienia jej na złość i przespania się z chłopakiem, ale wtedy zniszczyłbym całkiem dobrze zapowiadającą się znajomość. W dłuższej perspektywie nie miało to sensu. Postanowiłem zagrać inną kartą.

– Tata dzwonił – oznajmiłem na totalnym luzie, sięgając kubek dla siebie, żeby przygotować sobie herbatę na noc. Prychnięcie matki zmroziło mnie jednak w bezruchu.

– Niby po co? Znów wciskał ci kit, jak to się leczy?

– Nie. Dostał awans – odpowiedziałem, zaciskając zaraz szczęki ze złości. Wrzuciłem torebkę herbaty do kubka i nastawiłem wodę w czajniku.

– Możesz mu pogratulować ode mnie – powiedziała ze słyszalnym spokojem, którego chwilę temu nie posiadała. Aż odwróciłem się do niej idealnie w czas, by zauważyć smutny wzrok. – Nie życzę mu źle, Aslan.

– Właśnie wyśmiałaś go, że się leczy.

– Nie. Wykpiłam jego kłamstwa na ten temat, powtarzane od lat – podkreśliła, wodząc kciukiem po kubku. – Jeśli pewnego dnia stanie na nogi, będę pierwszą, która szczerze mu pogratuluje. Wciąż ma szansę ułożyć sobie życie na nowo.

– Tak jak ty? – odbiłem z drwiną.

Posłała mi gniewne spojrzenie.

– Staram się być miła, Aslan. Dlaczego tak się zachowujesz?

– Może dlatego, że tata spytał mnie o chłopaków, podczas gdy ty zamykasz mi na ten temat usta! – uniosłem się.

W tle szumiała gotująca się woda, gdy my mierzyliśmy się rozeźlonymi spojrzeniami. Aż dziw brał, że mama nie wpadła w popłoch, że tak głośno niemal wyszedłem z szafy, zamkniętej przez nią szczelnie na czas wyjazdu. Na zawsze. Gdyby nie słaba sytuacja finansowa taty, nie byłoby mnie przy mamie. Nie teraz, być może nigdy.

– Pewnego dnia Eric może kazać mi wybrać – odezwała się ciszej, wstając od stolika. – Boję się tego dnia.

Wyszła z pomieszczenia, zabierając za sobą ciąg dalszy rozmowy oraz herbatę. Szkoda, bo usłyszałaby, że matka wybierająca nowego gacha, a nie syna, to żadna matka. Nie współczułem jej. Tak po prawdzie wewnętrznie jej nienawidziłem.




~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty