Wyzwolenie z kłamstwa Cz.7


Chwila słabości skrapiana alkoholem

W sobotnie popołudnie Eric zorganizował małego grilla na tyłach chatki. Tak szczerze to go nie poznawałem, bo zachowywał się całkowicie inaczej, gdy obok niego kręciła się pani Collins. Już wcześniej doszły mnie słuchy o potencjalnym romansie tej dwójki – Shane o tym wspominał mimochodem w pokoju – ale żaden z nas nie miał na to twardych dowodów. Dlatego właśnie siedząc we dwóch obok siebie na krzesłach ogrodowych, śledziliśmy ich ruchy z pełną uwagą. Trzymaliśmy w rękach po szklanej butelce soku – ja o smaku mango, on o smaku ciemnego winogrona. Tylko w takie zaopatrzyła nas pani Collins, gdy pan Collins kazał jej udać się do miasta po zakupy spożywcze. Zabrała ze sobą Shane’a do pomocy, więc nasza rozłąka nie trwała długo, bo ledwo wrócił, a znów w sobie znaleźliśmy najlepszego kompana do spędzania czasu.

Moja mama z kolei takiego kompana widziała w panu Collinsie. Wyraźnie sprawiało jej przyjemność dogadywanie się z kimś sytuowanym, ale nie powstrzymywało jej to przed rzucaniem mi kontrolnych spojrzeń. Zupełnie jakbym w czasie jej krótkiej nieuwagi miał wskoczyć na nogi Shane’a. Obłęd.

– Opowiedz mi o swoim życiu, zanim się tu przeniosłeś – poprosił niespodziewanie.

Opadł plecami na oparcie krzesła, butelkę zaś postawił sobie na nodze. Z braku lepszych zajęć, mogłem trochę pobawić się w narcyza i coś tam opowiedzieć. Sam spytał, prawda?

– Urodziłem się i wychowałem na Florydzie, więc tam też tkwiłem do czasu wyprowadzki. Od zawsze czułem się tam najlepiej i nigdy nie marzyło mi się przeprowadzanie do innego stanu czy nawet kraju – wyznałem szczerze, spuszczając wzrok na butelkę i zdrapując z niej etykietę. – Relacje z Danielem miałem świetne, rozumieliśmy się jak rasowi bracia, za to z siorą było ciężej.

– Czemu? Ja ze swoją, odkąd pamiętam, mam dobre. Nawet jako dzieciak robiłem za opiekunkę do niej – zaśmiał się i pokręcił głową, jakby nie mógł dać wiary we własne życie.

– Viola wiecznie płakała, ilekroć się do niej zbliżałem. Znienawidziłem przez to dzieci, bo jej płacz śni mi się do dziś po nocach. Nie śmiej się, dupku! Mówię serio – mimo własnych słów też się uśmiechnąłem na widok jego szczerego uśmiechu rozbawienia.

Spostrzegłem, że głośny śmiech chłopaka zaalarmował moją mamę, która z niewiadomych mi przyczyn zmarszczyła mocno brwi i jakby z obawą na nas spoglądała. Poczułem delikatny skurcz żołądka na widok jej totalnego braku zaufania.

– A jak szło ci w szkole? – zadał kolejne pytanie, jakby wiedział, że potrzebuję odwrócenia uwagi.

– Pod względem nauki przeciętnie – odpowiedziałem pokrótce.

– Z czym więc miałeś problem?

– Z nawiązywaniem kontaktów i zawieraniem znajomości – wyjaśniłem, odwracając wzrok. – Poszedłem na terapię, z której pomocą nauczyłem się siebie akceptować i mniej przejmować wyśmiewaniem. Poza tym Daniel naprawdę mocno mi pomagał.

– Lał gnojków, którzy ci dokuczali? – dopytywał.

Mimo iż samo pytanie w pierwszej chwili wydało mi się kpiarskie, tak po dłuższej zrozumiałem, że nieco przemawiała przez niego zazdrość. W obliczu zdobytych na jego temat informacji wiedziałem, że też chciałby mieć w rodzinie kogoś, na kim mógłby polegać. Dlatego właśnie przez dłuższą chwilę w milczeniu na niego patrzyłem. Speszył się w końcu i spuścił wzrok na sok. Wargi tak mocno zacisnął, że aż mu pobielały.

– Tak – potwierdziłem. – Był przy mnie, gdy mnie prześladowano. Tolerował to, co inni wytykali palcami. Rozmawiał, gdy nikt inny nie chciał. Robił wszystko, bym nie był taki sam jak oni.

– To znaczy, jaki konkretnie? – drążył, ściszając głos.

– Został mi niezdrowy nawyk wykorzystywania innych. Chodzi mi o zdobycie nad nimi przewagi, poczucie bycia lepszym od nich. Upadlania ich – westchnąłem, prostując się. Niebo o tej porze zdawało się przybierać pomarańczowo-niebieski odcień. Piękne. – To wciąż we mnie siedzi, ale panuję nad tym.

– Już rozumiem, czemu po wizycie w barze zachowywałeś się jak złamas.

– Te, o tobie można powiedzieć to samo – odbiłem.

– Wiem, przeprosiłem. Przecież już się ciebie nie wstydzę.

– Dzięki ci, łaskawco.

– Chłopcy! – zawołał wesoło Eric, aż mnie zemdliło. – Nie musicie tu z nami siedzieć, możecie iść pospacerować. Pewnie się nudzicie?

Shane kontrolnie zerknął na własnego ojca, który nawet pijąc drinka ze szklanki droższej, niż chusteczki do nosa uniósł sugestywnie brwi. Gdyby się nie zgodził, wyszedłby na totalnego buca przy przyjaciołach. Dlatego właśnie machnął ręką ze szklanką, dając synowi wolną drogę do oddalenia się. Dziwne było tylko to, że chłopak wstawał z tak dużą niechęcią, jakby mimowolnie wolał zostać na miejscu.

Opuszczając posesję, niewiele się zmieniło. Nadal wydawał się spięty i gotów do ucieczki, jeśli tylko złamie się pod naporem wątpliwości i być może nawet strachu. Ciekawił mnie powód takiego zachowania. Coś się za tym musiało kryć. Coś więcej niż tylko obawa przed zawiedzeniem rodzica. Chciałem mu jakoś pomóc, dlatego powróciłem do opowiadania o swoim życiu. Skupiałem się na weselszych aspektach niż moje najgorsze momenty, gdzie zastanawiałem się, czy życie dalej ma sens.

Opowiedziałem mu o drużynie, w której byłem kapitanem, ale trochę jednak zastępcą przez moją obawę przewodzenia grupie. Opowiedziałem o przyjaciołach, którzy okazali się na tyle nieprawdziwi, że utrzymywanie kontaktu na odległość stanowiło problem. W końcu też musiałem wspomnieć o facecie, za którym zdumiewająco nie tęskniłem, co Shane mi wytknął.

– Chyba powinienem przedyskutować to na następnej terapii online – stwierdziłem, zaskakując go.

– Nadal je kontynuujesz? Na odległość?

– No – kiwnąłem głową.

Niespiesznie kroczyliśmy brzegiem plaży, relaksując się przy szumie spokojnych fal i braku obcych ludzi na szlaku.

– To znaczy, że wciąż ci jej potrzeba?

– Nie... nie do końca – wyznałem z wahaniem. – Teraz terapia jest trochę moim dziennikiem. Lekarka lubi słuchać o moim życiu, o zmianach, jakie w nim zachodzą. Pomogła mi przepracować ból związany z rozwodem rodziców i wyprowadzką do nowego miejsca. Pomogła mi nie nienawidzić mamy.

– Przykro mi – przyznał szczerze, szturchając mnie ramieniem. – Wydajesz się być z ojcem tak blisko, a mama cię tego pozbawiła.

– Dorośli mało kiedy słuchają się potrzeb dzieci. Mama niby zostawiła ojca ze względu na nas, ale to gówno prawda – zapewniłem, posyłając mu dobitne spojrzenie. Skinął głową, nawet nie dyskutując z moimi słowami. – Potrzebował pomocy, potrzebował rodziny. Mogę tylko cicho błagać, żeby pod naszą nieobecność nie skończył gdzieś zachlany, zarzygany i martwy.

– Może go odwiedzisz? – zasugerował.

– Co?

– Kto ci zabroni wsiąść w samolot i go odwiedzić? – powtórzył.

Z oczu biła mu taka troska i współczucie, że niemal mnie przygniatały do ziemi.

– W sumie... mógłbym – potwierdziłem.

Realnie zacząłem się zastanawiać nad wyjazdem. Powiem więcej, Shane zabrał nas do miasteczka, gdzie mogłem kupić dla taty jakąś pamiątkę. Żeby pomóc mi szukać, opowiedziałem pokrótce o pracy i zainteresowaniach taty. Shane nie krył zdziwienia, że rozmawia z synem „szeryfa”! O ile ojciec dostał ten awans, więc nie było już odwrotu. Słowo się rzekło.

Przechodziliśmy alejkami sklepu z bibelotami, nie mogąc się zdecydować na żaden konkretny. Niektóre wydawały się wręcz zbyt tandetne, żeby chcieć za nie płacić. Odnosiłem wrażenie, że samym spojrzeniem da się je zniszczyć. Do prezentu wliczaliśmy magnesik na lodówkę, bez tego nie można było mówić o klasycznej paczce, którą ktoś ci przywozi z miejsca, w którym cię nie było.

– Ally, chodź tu! – zawołał mnie Shane, a ja omal nie zabiłem się o własne nogi.

Nazywanie mnie w ten sposób brzmiało zupełnie inaczej w ustach ojca, a Shane’a. Teraz dziwnie na to zdrobnienie reagowałem, jak jakiś zakochany szczeniak!

– C-Co jest? – zająknąłem się, czego na szczęście nie drążył.

Shane trzymał w rękach nieprawdziwą odznakę szeryfa, na której można było wygrawerować coś własnego. Pomysł był świetny, nie mogłem go już odpuścić. Wziąłem odznakę do kasy, zamówiłem grawer, a pół godziny później odbierałem prezent, który nie mógł być bardziej idealny, niż był. Moja radość przeszła na Collinsa, bo uśmiechał się w dziwny sposób, gdy przyłapałem go na gapieniu się.

– Coś nie tak? – spytałem.

– Hm? Ach, nie! – speszył się, szybko chowając dłonie do kieszeni kurtki. – Tak tylko...

– Wpadłem ci w oko? – droczyłem się, zniżając głowę. Łypnął na mnie i popukał się w czoło palcem. – Oj tam, ty mi wpadłeś.

Powiedziałem prawdę z uśmiechem na ustach. Powiedziałem prawdę z mocno bijącym sercem. Prawdę, którą Shane wziął za żart, bo wykpił ją w klasyczny dla siebie sposób. Nie uraziło mnie to, poniekąd nawet ucieszyło. Głupota palnięta bez przemyślenia nie zagrażała naszej rozwijającej się relacji. Musiałem w przyszłości bardziej uważać na własny jęzor i to, co wyjawiał ludziom.

─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───

Jeszcze tego samego dnia wieczorem rozmawiałem przez telefon z Ethanem, bo najpierw ten napisał mi, że nie ogarnia życia, a chwilę potem napisał Ten Drugi Shane, że Ethan wpakował nas w gówno. No nie mogłem nie zainterweniować – tak naprawdę ciekawska dupa ze mnie – i wybrałem numer do kapitana.

– Dobra, który gówniarz naskarżył? – spytał bez powitania.

– Ty mi tu nie odwracaj kota ogonem, tylko mów, w co nas wpakowałeś?

– Tak jakby zagramy mecz? – bardziej pytaj, niż stwierdzał. – Tak jakby... nieoficjalny?

– Co?! – zszokowałem się. – Ethan, co to oznacza?

– Wszedłem w konflikt z takimi jednymi, że to niby oni lepiej grają, a to gówno prawda jest i jak przyszło co do czego, to byłem już z nimi umówiony na grę...

Ton jego głosu wskazywał na niepewność, jak zareaguję, ale szczerze? To była świetna wiadomość! Kochałem uliczną koszykówkę dużo bardziej od tej zawodowej, dlatego każda okazja do stoczenia gry – w tym zwłaszcza tej szczerze rywalizującej o coś – wprawiała mnie w zachwyt.

– Stary, dla mnie bomba! – zapewniłem radośnie.

– Weź, potrzebujemy c... Czekaj, co? Serio? – dziwił się, będąc przygotowanym na przekonywanie kolejnej osoby do tego przedsięwzięcia. Zaśmiałem się. – Cholera, wreszcie ktoś się cieszy! Meczyk gramy we wtorek. Powiem trenerowi, że bierzemy cię na trening i nie pójdziesz na wuef, tylko mnie nie wydaj, dobra?

– Żaden problem. Nie odmówię gry w ulicznego kosza, nigdy.

– No i to rozumiem! – zawołał. – Lecę tych bęcwałów ogarnąć, a wam życzę udanego wyjazdu.

Rozłączył się, nim zdołałem cokolwiek odpowiedzieć.

Jeśli jednak myślicie, że po tej rozmowie poszedłem spać, to naprawdę mnie nie doceniacie. Poszperałem po aplikacji randkowej, gdzie utworzyłem sobie konto i dałem aktualną lokalizację. Liczyłem, że jakiś niezobowiązujący seks nasyci mnie do tego stopnia, że przestanę wygadywać przy Collinsie głupoty, a i matka nie będzie na mnie oddziaływać denerwująco. Chciałem zrobić jej na złość, co w dłuższej perspektywie odbiłoby się jedynie na mnie, nie na niej.

Może przeglądanie półnagich facetów – ej, to nie moja wina, bo ustawiają takie profilowe – nie jest zbrodnią, ale i tak, gdy siostra wlazła mi do pokoju, to telefon prawie wyleciał za okno. Jej jakże sugestywne spojrzenie mówiło wszystko. Pierwszy raz od dawien dawna realnie się zawstydziłem, czując ciepło na policzkach.

– Co chciałaś?

– Musisz pomóc.

– Z czym?

– Shane gdzieś wyszedł sam i nadal nie wrócił – oznajmiła, powodując u mnie skurcz wnętrzności. – Jego tato jest zły, a siostra mówi, że Shane sobie mocno nagrabi.

– Kurwa – syknąłem, zrzucając nogi na posadzkę. – Kiedy wyszedł? Dokąd?

– Nie wiem dokąd, ale jakieś dwie godziny temu.

Spojrzałem przelotnie na godzinę w telefonie i ze zgrozą zauważyłem pierwszą w nocy. Jasne, jak jesteś na takim weekendzie z rodzinką, to nie masz ustalonej godziny policyjnej, podczas której twoim obowiązkiem jest spocząć pod kołderką. Niemniej mówiliśmy o Shanie Collinsie, który obawiał się odstawania od pewnych wymogów ojca. Tak nagle stwierdził, że wyjdzie i nie wróci?

– Mogło mu się coś stać – czarno widziałem, narzucając na siebie bluzę z torby, która obecnie była bardziej pusta niż pełna.

– Nie mów tak – poprosiła. – Poszukasz go?

– A mam wyjście? – odbiłem.

Poinformowałem martwiących się na dole rodziców chłopaka, że pochodzę po okolicy i poszukam go oraz że dam znać, jeśli go znajdę. Nie wiem, czy jego ojciec mi uwierzył, sądząc po wściekłości zasnuwającej mu wzrok, raczej nawet nie słyszał, co do niego mówiłem. Wyobrażał sobie, jak zruga syna, gdy ten tylko wróci. Nie martwił się, czy żyje, czy go napadnięto i o życie walczy – z góry założył, że dokonał wyboru i za ten wybór go ukarze. Z niewiadomych dla mnie wtedy przyczyn, po plecach przebiegły mi zimne ciarki. Coś w tym człowieku było takiego, że chciałeś go unikać lub zadowolić, by nigdy nie spotkała cię z jego strony złość. Może to zasługa siwych włosów przeplatających się między ciemnym brązem, a może brak lekkiego uśmiechu i radości czającej się w ciemnych oczach. Nie wiedziałem. To, co wiedziałem, to że gdyby takim biznesmenem był Eric, bałbym się go jak cholera.

Próbowałem do niego dzwonić, z nadzieją, że akurat ode mnie odbierze. Mógł przecież ignorować dorosłych, jeśli to przez nich zmył się z domu, prawda? Niestety, był głuchy też i na mnie. Nie znałem okolic, więc nawet nie wiedziałem, gdzie go szukać. Z pierwszej robiła się trzecia, gdy od otwartego lokalu do otwartego lokalu chodziłem jak debil. Do niektórych nawet nie chcieli mnie wpuścić, bo nie przewidziałem, aby wziąć ze sobą fałszywy dowód tożsamości. Klnąc w myślach, jak szewc zaczynałem wątpić w sukces tej misji.

Aż tu nagle bozia zesłała mi anioła tańczącego z prawa na lewo w postaci najebanego Shane’a Collinsa. Usta mimowolnie rozwarły mi się z szoku. Musiałem mieć omamy wzrokowe ze zmęczenia. Majaki jakieś.

– Aslan! – zawołał przesadnie szczęśliwie.

Dopadł do mnie – dosłownie, potknął się czubkiem buta o płytę chodnikową i wpadł mi w ramiona. Uśmiechał się iście anielsko, kusicielsko. Nie mogłem krzyczeć na niego w tym stanie.

– Coś ty ze sobą zrobił, kretynie? – spytałem zamiast tego cicho, pomagając mu zachować pion. O dziwo nadal trzymał mnie za bicepsy.

– Miałem ochotę przedłużyć sobie wolne, a co! – zaśmiał się. – Po co wracać, Ally? No po co? Tylko kłopoty tam czekają. Mam beznadziejnego pecha w życiu, wiesz?

– Tak, tak. Też jestem twoim pechem, złotko – sarknąłem, wywracając oczami.

– Ty? – powtórzył, jakby musiał przetworzyć tę informację. – Nie, ty nie – kłócił się, nie chcąc iść w stronę domu. Posłusznie przystanąłem, a on klepał mnie po ciele, jakby sprawdzał stan zdrowia. – Ty jesteś szczęściem, za późnym szczęściem.

– Aha, cokolwiek to znaczy.

– On nie da mi spokoju – marudził, nagle samemu ruszając przed siebie.

Dobiegłem krok do niego, przytrzymałem go i pomogłem iść. Sugestywnie naprowadzałem go na nasz domek, dzięki pijackiemu bełkotu nawet nie zwracał uwagi, dokąd tak właściwie zmierzamy. Tym lepiej.

W domu czekała na nas tylko mama Shane’a, która na widok syna poderwała się z fotela z sińcami pod oczami i wyrazem ulgi na twarzy. Ulgi szybko zmieniającej się w zawód. Nawet uniosła dłoń, jakby chciała go spoliczkować, ale zaraz zacisnęła palce i opuściła pięść wzdłuż tułowia. Odeszła od nas kręcąc głową. Popatrzyłem na chłopaka, jednak ten zdawał się już powoli odpływać i wątpiłem, aby zrozumiał, co tak w zasadzie tu zaszło. Sam ledwo rozumiałem.

Zaprowadziłem go po schodach do pokoju. Pomogłem nawet ułożyć na łóżku, pozbywając się jego butów. Trochę się zmęczyłem, bo Shane niczego nie ułatwiał i wręcz się na mnie pokładał. Bez erotycznego podtekstu.

Jakby tego było mało, położył się na boku i poklepał miejsce obok siebie w iście zapraszającym geście. Kusiciel zasrany.

– To nie jest dobry pomysł, Shane – oznajmiłem, przeczesując włosy palcami.

– Dlaczego? – spytał cicho, ledwo słyszalnie.

Właśnie, dlaczego? Bo słowa, że wpadł mi w oko, wcale nie były kłamstwem? Bo chciałbym go pocałować i za jego zgodą iść dalej? Bo leżenie w cholernym łóżku w środku nocy wcale nie brzmiało przyjacielsko?

Nie odpowiadałem zbyt długo, więc Shane sam się obsłużył. Chwycił za dłoń i pociągnął, a ja jak tej ostatni naiwniak położyłem się obok. Patrzyliśmy sobie w oczy. Odnosiłem wrażenie, że napięcie sięga zenitu z powodu ciszy i tego intensywnego spojrzenia pijanego chłopaka.

– Dlaczego, Ally? – powtórzył pytanie.

Moje wnętrzności wywinęły orła, oddech zgubił rytm. Przełknąłem z nerwów ślinę, odwróciłem wzrok, ale to nic nie dało. Shane Cholerny Collins przysunął się i jak gdyby nigdy nic pocałował mnie w usta! Leżałem jak sparaliżowany z szeroko rozwartymi powiekami. Odsunął się, pozostawiając na wargach poczucie wilgoci. Korciło jej zasmakować.

– Shane, będziesz żałował – wyszeptałem niemal błagająco.

Pokręcił mocno głową i po prostu po raz drugi sięgnął po moje usta. Tym razem całował natarczywiej, nachalniej, chcąc pogłębić pieszczotę. Prosząc wręcz o rozwarcie moich warg, o oddanie pocałunku w pełni. Smakował alkoholem i mentolem, jakby przed spotkaniem zażył jakąś gumę do żucia a może cukierka. Cholera, nie wiedziałem. Mózg przestał racjonalnie myśleć, gdy penis zaczął domagać się kontynuowania gry wstępnej. Shane wręcz na mnie leżał, przyciskając ciałem do materaca. Nic, co moglibyśmy uznać za przymus, raczej desperację znalezienia ujścia w seksie. Poległem, oddając każdy pocałunek. Poległem, czując jego język w swoich ustach.

Przebudziłem się, gdy wsunął nogę między moje.

Sytuacja stała się realna. Nie był to żaden sen, żadne marzenie. Shane mnie całował i wręcz pieścił, mając po przebudzeniu tego żałować jak cholera. Mając unikać mnie następnymi tygodniami, przekreślając tym samym coś, na co tak bardzo liczyłem. Dla niego. Dla siebie.

Pchnąłem go zdecydowanie na materac i wstałem na tyle szybko, by mnie nie zatrzymał. Nawet nie próbował. Nie wołał za mną, gdy w pośpiechu opuszczałem pokój i zbiegałem na parter.

Miałem ochotę płakać i krzyczeć ile sił w płucach. Ze złości i żałości, bo nic nigdy nie mogło być proste. Nie zasługiwałem na normalność. Co mi po odwadze, gdy kłamstwa innych wiecznie ciążyły mi jak moje własne?

 

─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───

 

Następnego dnia panowała tak grobowa atmosfera, jakby dosłownie ktoś poprzedniego dnia zaliczył zgona. Cóż, po części tak właśnie było, jeśli liczyliśmy zalanie alkoholem przez Shane’a. Niemniej tego dnia nikt się do siebie nie odzywał. Nikt już nie chciał iść na lokalne ognisko. Mama Shane’a milcząco siedziała w sypialni, podczas gdy jej mąż starał się zachować pozory i dotrzymywać towarzystwa Ericowi. Viola za to zajęła się koleżanką, za co byłem jej niesamowicie wdzięczny, bo nie musiała widzieć tego irytującego spojrzenia mamy.

– Co zrobiłeś? – spytała.

Zamarłem z kubkiem w drodze do ust. Siedziałem przy stole, gdy ona stawiała naprzeciwko talerz z tostami. Wyraźnie miała zamiar zasiąść z nim i pod pretekstem wspólnego śniadania prawić mi kazanie. Na jaki, kurwa, temat?

– Co miałem zrobić?

– Dlaczego Shane pił?

– Skąd mam to, do chuja, wiedzieć? – warknąłem, odstawiając kubek na blat.

– Wyrażaj się! – ostrzegła mnie z placem wskazującym wycelowanym w moją osobę. Opierała się ręką o oparcie krzesła, najwidoczniej będąc zbyt wzburzoną, by na nim usiąść. – To ty się z nim prawie nie rozstajesz. Jeśli zrobiłeś mu coś-

– Zrobiłem co? – powtórzyłem pytanie z rosnącą wściekłością. – Pocałowałem? Zgwałciłem?

– Aslan!

– Masz mnie za jakiegoś zboczeńca?! – uniosłem się nie tylko głosem, ale też z krzesła. Mama drgnęła, jakby chciała odstąpić krok, ale wytrwale stała, patrząc na mnie nieustępliwie. – Seks gejowski nie polega na przymusie. Gejów jest więcej, niż sądzisz.

– Postradałeś rozum?! – zszokowała się, patrząc z przestrachem na wejście do kuchni.

– Kogo byś wybrała? – spytałem, pozornie panując nad tonem.

– Słucham?

– Mnie czy jego, kogo?

Zacisnęła mocno wargi, rozdęła nozdrza i nie odpowiedziała, co stanowiło głośniejszą odpowiedź, niż sądziła. Parsknąłem i wyszedłem z kuchni, prawie wpadając na idącego do nas zaalarmowanego krzykiem Erica.

– Co to za awantura?

Za plecami miał pana Collinsa z miną wyrażającą czyste zaintrygowanie. Zupełnie jakby ktoś miał mu zaraz wręczyć worek haków na jego wroga, z którego on nie omieszka skorzystać.

– Nic, kochanie. Przepraszam – powiedziała szybko mama, wybiegając za mną z kuchni. Obaj jej nie uwierzyli, nawet ja to spostrzegłem.

– Zezłościła się, bo wyjeżdżam do taty.

Spojrzała na mnie, nie kryjąc szoku. Tymczasem ja posłałem mężczyznom nieszczery uśmiech i poszedłem na górę się spakować. Tak naprawdę jeszcze nie uzgodniłem z tatą przyjazdu, ale skoro i tak go planowałem, a atmosfera w domu gęstniała, mogłem wykorzystać nadarzający się weekend. Z tym nastawieniem wsiadałem do auta z siostrą u boku i grobową ciszą ze strony dorosłych na przednich siedzeniach. Z opóźnieniem spostrzegłem Shane’a wsiadającego do auta rodziców, patrzącego za naszym autem z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Z kapturem na głowie od czarnej bluzy, bladą cerą i sińcami pod oczyma przypominał bardzo swoją matkę. Nawet nie wątpiłem, że nasłucha się kazań.

Wsunąłem sobie słuchawki do uszu i wybrałem numer ojca, trochę chcąc zagrać starszym na nosach. Nie musiałem długo czekać, aż tata odbierze i zgodzi się na połączenie wideo. Po namyśle wyjąłem słuchawkę i podałem siostrze, pokazując na ekran telefonu, który teraz przekrzywiłem między nas, aby tata nas widział. Uradowana od razu skorzystała z oferty, jako pierwsza witając się z nim.

– Tata! – zawołała radośnie, machając do telefonu. Widziałem spojrzenie Erica w tylnym lusterku, ale je zignorowałem.

– Dzieci moje kochane! – ucieszył się, szczerząc zęby. Dopiero zauważyłem, że tata zapuszczał brodę, która pasowała mu do ciemniejszej karnacji. – Czy wy w aucie jesteście?

– Wracamy do domu po wyjeździe – wyjaśniłem krótko. – Mama gratuluje ci awansu.

– Nie bądź zgryźliwy, synek – pogroził mi palcem. – Wiem doskonale, że siedzi przed wami i drażnisz tygrysice.

– Ta, chyba tygrysica drażni mnie – odburknąłem z kpiną.

Viola wywróciła oczami i zamiast pozwolić nam ciągnąć idiotyczny temat matki, oznajmiła:

– Kupiliśmy ci prezent!

– Ja kupiłem, żmijo – poprawiłem, szczypiąc ją w udo okryte legginsami.

– Ała!

– Oj, tęskniłem za waszą burzliwą relacją – stwierdził z nostalgią.

– Tato, a jak Aslan do ciebie leci, to mogę z nim?

Spojrzałem na czubek głowy mojej siostry, zamierając na chwilę. Musiała słyszeć moją rozmowę z mamą, a to oznaczało, że jej koleżanka też. Sprawy mogły się mocniej skomplikować, bo moja seksualność zostawała w rękach nastolatek. Poza tym tata jeszcze nie wiedział, że się do niego wybieram i oto wszystko trafił szlag, bo spojrzał w kamerę z typową dla siebie konsternacją.

– Aslan, co się dzieje?

– Dzięki, siostra – stęknąłem, odchylając głowę do tyłu.

– Przyjeżdżasz do staruszka bez zapowiedzi, nie narzekam, ale ostatnim razem, gdy rozmawialiśmy, nie zapowiadało się na to. Co wasza matka z tym swoim gachem ci zrobili?

– To, co zawsze, mówi niemiłe rzeczy i każe być cicho – odpowiedziała mu Violet na tyle klucząc, by mama i Eric sensu rozmowy się nie domyślili.

– Daj spokój, bo zabiorę ci słuchawkę – ostrzegłem ją.

– Powinienem z nią porozmawiać?

– Nic to nie da, przecież wiesz. Poza tym nie można bez zapowiedzi?

– Można. Tak jak staruszkowi wolno się martwić – odbił, wzdychając ociężale. – Kocham was, dzieci. Całą waszą trójkę i nie mogę znieść myśli, że jesteście tak daleko i nie możemy sobie porozmawiać. Nie mogę was przytulić i powiedzieć, że to, kogo kochacie, nie czyni was lepszym lub gorszym człowiekiem. O ile nie uprawiacie orgii, wtedy naprawdę was przechrzczę.

– Co to orgia? – spytała bez namysłu Viola.

Samochodem zarzuciło, gdy Eric stracił na chwilę panowanie, a głowa mamy pojawiła się między siedzeniami.

– Jak mam być normalny, jak jesteście wszyscy walnięci? – jęknąłem, pochylając się nad kolanami.

W uchu rozbrzmiał donośny śmiech taty.

– Synek, normalność jest przereklamowana. Kocham wasze dziwactwa!

– Widzisz, nazwał twoje zamiłowania dziwactwami – wytknęła Violet, pokazując mi język.

Przezornie trzepnąłem ją w tył głowy i pożegnałem naprędce z tatą, nie chcąc nawet dawać mu szansy do odpowiedzenia. Wiedziałem, że tata akurat z moją seksualnością nie miał problemu, ale słuchanie o tym przy siostrze jakoś nie napawało mnie optymizmem. Na pewno palnąłby jakąś głupią rzecz, a potem nie mógłbym się jej pokazywać na oczy przez miesiąc.




~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty