Wyzwolenie z kłamstwa Cz.8
Chłopacy
nie dali się przekonać do gry w uliczną koszykówkę. A raczej chcieli w nią
zagrać, ale byli źli na kapitana, że ten podjął taką decyzję bez konsultacji z
nimi. Rozumiałem ich. Ethan był kapitanem i to do jego obowiązków należało
dysponowaniem ich gry – ale nie popadanie w konflikty z innymi drużynami. Teraz
musieli udowadniać rację Ethana, na czym wcale aż tak im nie zależało. Zagrają,
ale nie z wielką chęcią, co uwydatniał protest, gdy nie przyszli na trening
poza szkołą.
Byłem
tylko ja i kapitan. Graliśmy bez większej werwy, bo we dwóch ciężko mówić o
pełnoprawnym treningu przed meczem. To był sparing jeden na jednego, gdzie we
mnie buzowała złość po minionym wyjeździe, a w Ethanie badawcza cisza.
Gdy
w końcu prawie złamałem mu nogę, nie wytrzymał.
–
Dobra, dość. Co jest, Aslan? – spytał, nie mogąc tego dłużej znieść.
–
Przepraszam za to.
–
Spoko, ale nie o to pytałem – odparł, zabrawszy mi piłkę.
Wsadził
ją sobie miedzy tułowie a ramię i czekał, aż łaskawie wyrzucę z siebie
bolączki. Taki tam terapeuta na NFZ. Usiadłem na brudnej ziemi, próbując
unormować oddech. Nie musiałem długo czekać, żeby kapitan zajął miejsce
naprzeciwko, piłkę odsuwając na bezpieczny dystans ode mnie.
–
Coś z Shanem? – domyślił się.
–
Przez tego dupka pakuję się w sekrety, których nie chcę mieć. Bawi się mną jak
jakąś szmacianą lalką. Raz jestem spoko towarzystwem, żeby się mnie nie
wstydzić, innym razem zachowuje się jak palant, a jeszcze innym... – urwałem,
bo prawie wysprzęgliłem się z całowania z nim. Przymknąłem powieki i
odetchnąłem głębiej. – Nieważne. Moja mama też mi niczego nie ułatwia, mam
ochotę wrócić do ojca.
–
Ale tego nie zrobisz, ponieważ masz super przyjaciół, zajebistą drużynę i
najwspanialszego kapitana, prawda? – dopytywał, zniżając głowę, aby wyłapać mój
wzrok. Nie mogłem wygrać walki z kwitnącym na wargach uśmiechem. Parsknął
śmiechem, rozładowując atmosferę.
–
Dzięki, Ethan. – Zrobiłem krótką przerwą, bawiąc się kamyczkiem między nami. –
Znając mnie, długo tak nie wytrzymam i powiem o dwa słowa za dużo, a wtedy będę
bezdomny, bo Eric tego nie zaakceptuje, a mama obierze jego stronę.
–
Po pierwsze: zjebana matka. Po drugie: zamieszkasz wtedy u mnie. – Spojrzałem
na niego z zaskoczeniem. – Mieszkam z siostrą, więc sami decydujemy o swoich
losach. Nie widzę problemu przygarnąć trzeciego bezdomnego kociaka.
–
Jezu Chryste, Ethan! – skrzywiłem się, bawiąc go.
–
Dobra, bezdomne lwiątko!
Wychyliłem
się i zamarkowałem cios, przed którym się osłaniał. Ostatecznie i tak go nie
uderzyłem, chodziło tylko o głupią przepychankę. Po chwili wstał, przeciągnął
się i wystawił do mnie dłoń.
–
Nie ma czasu do stracenia, mamy mecz do wygrania, a to w tobie pokładam spore
nadzieje.
Nawet
jeśli mówił tak każdemu z drużyny, cieszyłem się, że jestem w ogóle doceniany.
Nie pamiętałem, kiedy po raz ostatni usłyszałem pochwałę z ust mamy. Ethan
pokładał nadzieję w całej drużynie i dla niego nie liczył się status materialny
danej osoby. Mimo moich słów o Shanie nawet nie dopytał. Uznał, że to nie jego
temat i zostawił go nam. Uwielbiałem tego człowieka. Dotarło też do mnie, jak
Shane niesprawiedliwie go traktował, nie wiedząc, że ten potrafi zrozumieć i
dochować tajemnic. Na moment powróciła złość na niego.
Pieprzony
dupek.
–
Mogę zadać ci pytanie?
–
Technicznie już zadałeś, ale słucham – zaśmiałem się, stając naprzeciwko niego
trzymającego piłkę.
–
Ty i Christa... wy coś ten?
–
Ten?
–
Trzymacie się razem, jadacie razem, uczycie razem. Tak pytam... – zmieszany
bawił się piłką i to na niej skupił wzrok.
–
Aha, a więc to tak.
–
Jak? – zaciekawił się. Poruszyłem sugestywnie brwiami. – Oj, no co ty! –
prychnął iście sztucznie. – Gdzie ja do Christy, stary, no co ty! Pytałem, bo
słyszałem, że ktoś jest nią zainteresowany i ten.
–
No, no. I ten – powtórzyłem, naśmiewając się z niego. Wkurwiony cisnął we mnie
piłką, którą i tak pochwyciłem oburącz, gdy ze śmiechem dodałem: – Nie, ja i
Christa to niemożliwy ending. Bierz ją, ogierze!
–
Nie daruję ci tej zniewagi!
Rozpoczęła się gra pełna śmiechu, swobody i przepychanek. Ethan to ktoś, kogo nie chciałem stracić najbardziej.
─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───
Wtorkowy
mecz był taką sensacją, że połowa szkoły zrobiła sobie wagary i przyszła go
pooglądać. Wiedzieliśmy z chłopakami, że nie obejdzie się bez konsekwencji, ale
skoro słowo się rzekło, nie było odwrotu. Zagraliśmy z pełnym profesjonalizmem,
czego można było się spodziewać po osobach grających ze sobą dłużej niż
tydzień. Podwali do siebie bez słów i zbędnych gestów, starając się dostosować
do brutalniejszych reguł ulicznego kosza, którymi tamta grupa manewrowała z
jeszcze większą swobodą. Rzeczywiście byłem sporą przewagą dla naszych, na
szczęście niejedyną. Carter świetnie sobie radził ze wsadami i ciężkim
odpychaniem przeciwnika. Percy był doskonały w rzutach na dystans. Ethan miał
naturalny talent łączenia drużyny, bo dopóki był w centrum, zapewniał wszystkim
opanowanie, które mieliśmy stracić przez niezbyt czyste zagrywki tamtych. Taka
ostoja była nam potrzebna, bo to dzięki niej wygraliśmy.
Kapitan
wrogiej drużyny z niebywałą kulturą uścisnął nam dłonie, gratulując wygranej.
Byłem w niemałym szoku, bo spodziewałem się raczej agresji z ich strony – jaką
obdarzali nas podczas gry – aniżeli szczerego uśmiechu i gratulacji. Powinienem
przestać oceniać ludzi z góry, nie wychodziło mi to najlepiej.
Po
meczu kierowałem się do auta, mijałem grupki szepczące moje imię pierwszy raz
bez drwin. Skrzyżowanie wzroku z dziewczynami kończyło się ich speszonym
odwracaniem głów.
Wróciłem
do domu, gdzie czekała na mnie informacja o przyjeździe jakichś dzieci z
rodziny. Wtem sobie przypomniałem, że ostatnim razem odwołali przyjazd ze
względu na niepewną chorobę Violi. Kląłem w myślach na beznadziejny zbieg
okoliczności, bo nie miałem ochoty udawać miłego. Zawsze mogłem na nadchodzący
weekend zmyć się z domu do taty, ale czy chciałem? Chyba wolałem zostawić sobie
tę kartę na czarną godzinę. Zaparkowałem na podjeździe, nie mając ochoty
opuszczać przyjemnego zacisza samochodu. Odprężałem się w ciszy, opierać się o
zagłówek i przymykając powieki.
Tata
wywołany moim myśleniem wysłał mi wiadomość, kiedy ma się mnie spodziewać. Odpisałem
krótko.
„Gdy
zjedzą mnie kłopoty i cudze sekrety”.
A
te mogły zjeść mnie bardzo szybko. Shane z jakiegoś powodu nie chodził do
szkoły przez cały tydzień po powrocie, a na mnie w piątkowe popołudnie po
powrocie do domu czekał znajomy widok chłopaka. Uśmiechnął się do mnie z miną,
której nie dało się źle zrozumieć. Jeszcze zmierzył mnie bardzo oceniającym
spojrzeniem, aż przystanąłem i pozwoliłem mu skończyć.
–
Bez stroju formalnego jesteś jeszcze lepszy – stwierdził, zagryzając wargę.
Prychnąłem,
nie wierząc we własne szczęście. I pecha Erica, bo to on miał w rodzinie
pedała.
O
wilku mowa, bo ten wyszedł z toalety, poprawiając pasek w spodniach.
–
Chłopcy, wy się już poznaliście, prawda? Mimo to pozwólcie, że oficjalnie was
sobie przedstawię. – Stanął między nami z uśmiechem. – To mój siostrzeniec
Arthur, a to syn mojej partnerki Aslan. Obaj macie imiona na tę samą literkę.
–
Błyskotliwa uwaga – wykpiłem.
–
Przestań w tej chwili – nakazała mama, stojąc u szczytu schodów z miną
zwiastującą awanturę. – Eric cię nie obraził tym stwierdzeniem.
–
No, w odróżnieniu od ciebie jeszcze zachowuje pozory normalnego... rodzica –
dodałem niechętnie.
–
O czym on mówi? – zwrócił się do niej wyraźnie poirytowany.
–
Nie daj się w to wciągnąć – poprosiła, zbiegając wręcz po schodach. Arthur
podśmiewał się pod nosem. – Przechodzi przez burzliwy okres.
–
Chyba ty.
–
Aslan! – tym razem to Eric się uniósł. – Takich rzeczy nie wypada mówić do
matki ani żadnej kobiety!
–
Tak jak żadnej matce nie przystoi wyrzekać się dziecka. W chujową rodzinę
wdepnąłeś – poklepałem go współczująco po ramieniu, zaraz kierując się do
własnego pokoju po schodach.
–
O czym on mówi, do jasnej cholery? – warknął do niej.
Reszty
nie słyszałem, bo trzasnąłem drzwiami od pokoju i oparłem się o nie. Westchnąłem,
próbując unormować oddech. Ręce mi drżały z nerwów, żalu. Za każdym razem
bolało tak samo, przecież powinienem przywyknąć. Mama nie wybrałaby mnie,
dlaczego ciągle dawałem się ranić odsuwaniem?
Z
pokoju nie wychodziłem do samego wieczora. Wolałem zabić czas przy komputerze i
serialu, niż męcząc się z ludźmi, którymi gardziłem. Lub którzy gardzili mną –
zależało od perspektywy.
Zaskoczony
podskoczyłem, gdy czyjeś ramiona oplotły się wokół mojej szyi. Nie odskoczyłem,
nie krzyknąłem, po prostu skamieniałem, czując pod nosem obcy zapach perfum.
Męskich perfum. Ciepły oddech owiał mi ucho.
–
Zestresowany? – wyszeptał uwodzicielsko, muskając wargami płatek ucha.
Przełknąłem nerwowo ślinę. – Jestem w tym nie najgorszy. Obaj z tego
skorzystamy, obiecuję.
–
Jeśli Eric się dowie...
–
Jeśli nie będziemy głośno, nikt się nie zorientuje. Zamknąłem drzwi.
Powiedział
to z takim naciskiem, że musiało chodzić mu o zamek pod klamką. Cwaniak
wiedział, czego chciał i sięgał po to pewną ręką. Uśmiechnąłem się szeroko, obracając
wraz z krzesłem i wciągając na swoje nogi. Od razu zaatakował moje wargi
wygłodniałym pocałunkiem. Dłonie szukające ciepłej skóry pospiesznie wtargnęły
pod ubrania. Pozbawiały nas bluzek, dobierały się do zapięć spodni. Nie trwało
to długo, nim wylądowaliśmy na moim łóżku w akompaniamencie podnieconych
oddechów i sapnięć. Przygryzłem mu skórę na żuchwie, gdy spytałem:
–
Zasadnicze pytanie; kto na górze?
Oplecenie
mnie nogami w pasie stanowiło wystarczającą odpowiedź.
Pozwólcie,
że reszty wam nie przedstawię, ale to zdecydowanie coś, czego dzieci nie
powinny być świadkami.
Przejdźmy
więc od razu do momentu, gdy obudziłem się dnia następnego, zastając
nieprzyjemny widok przed sobą. Arthur smacznie pochrapywał na drugiej poduszce,
nie racząc wstać i uciec z mojego pokoju, zanim któryś z dorosłych zainteresuje
się zniknięciem dwóch nastolatków. Bez delikatności pchnąłem chłopaka w ramię.
Skrzywił się, poprawiając pozycję i chcąc wrócić do spanka.
–
Kurwa, Arthur, wstawaj – warknąłem cicho.
–
Po co? – jęknął, chowając twarz w poduszce. – Możemy kolejny raz, ale daj mi
się wyspać.
–
Chyba cię posrało. Jest ranek, zaraz będzie dym. Wstawaj mówię!
Znów
go szturchnąłem, tym razem zadziałało lepiej. Z naprawdę westchnieniem godnym
niedźwiedzia, dźwignął się do siadu. Widziałem jego goły tyłek, bo kołdra
zsunęła się do nóg i zacząłem kląć w myślach na samego siebie. Dlaczego
zgodziłem się na ten numerek? Z każdym innym byłby lepszą opcją niż
siostrzeńcem Erica! Jeśli to miało się wydać, byłbym skończony w tym domu. W
tej rodzinie. Wbrew pozorom wcale tego nie chciałem.
Sięgnąłem
swój telefon z biurka nieopodal, uparcie ignorując ubierającego się
niespiesznie Arthura. Ziewał przeciągle, bezsensu powodując hałas w pokoju.
Zaraz jednak skupiłem się na powiadomieniach, bo czekał tam na mnie esemes od
Cartera, że jeśli mam ochotę, to o dziewiątej możemy zlądować na siłowni jego
ojca jako nagroda za wygraną. Zaczynałem wierzyć, że nagrodą to było tylko w
słowniku Ethana.
Zyskałem
wymówkę do wstania, ale ja ubrałem się szybciej od chłopaka, który nadal nie
raczył wyjść. Bezczelnie patrzył na mnie, gdy wciągałem na tyłek bieliznę i
spodnie z wczoraj. Uznałem, że są dostatecznie czyste. Musiałem tylko wymienić
zawartość torby sportowej, którą zabierałem na treningi z chłopakami. Wybrałem
czyste, czarne spodenki i luźny biały podkoszulek. Do tego wcisnąłem buty do
biegania i można uznać, że byłem gotów opuścić jaskinie lwa.
Ironicznie
mówiąc – nie moją, tylko Erica.
Obaj
z chłopakiem wyszliśmy z sypialni na paluszkach. Ja udałem się na dół do
wyjścia, a Arthur do swojego tymczasowego pokoju obok. Już rozumiałem, jak
udało mu się cicho do mnie dostać, bez wzbudzania podejrzeń dorosłych.
Wziąłem
auto, bo Daniel i tak tego dnia nie miał praktyk i nie musiałem robić dla niego
za szofera. Poza tym chmurzyło się okropnie, gdyby jeszcze na domiar złego
spotkał mnie deszcz, uznałbym to za fatum.
Zaparkowałem
nieopodal samochodu Cartera niespełna dziesięć minut później. Podbiegłem
kawałek do drzwi wejściowych, gdzie czekał na mnie sam syn właściciela z Shanem
Numer Dwa. Shane dokańczał palić. Nie wiedzieć dlaczego, obaj wyszczerzyli się
głupkowato, patrząc na mnie.
–
Oj, kogoś tu chyba oderwaliśmy od zabawy.
–
Było mówić, że całą noc aktywnie uprawiałeś sport i byśmy ci odpuścili – dodał
zadziornie Shane, zaciągając się ostatni raz i rzucając peta na beton.
Wydmuchał dym w bok.
–
O czym wy mówicie?
–
O tej, która cię oznaczyła – zadrwił Carter, wskazując palcem na moją szyję.
Momentalnie
dotknąłem miejsca, gdzie w przejawie wspomnień pojawił się Arthur i jego zbyt
długie zassanie się na skórze. Jasna cholera, tym gorzej dla mnie. Mama od razu
pomyśli o Shanie.
–
Wiecie co, pierdolcie się – furknąłem, wywołując u nich wybuch śmiechu.
Carter
objął mnie ramieniem.
–
Aż tak słabo było?
–
Chcę o tym zapomnieć – błagałem.
–
Koledzy ci pomogą, nie bój nic – poklepał mnie po klacie Shane. Ledwo uniknął
ciosu ode mnie, uciekając szybko do środka siłowni.
–
Hieny.
– Ale twoje, to najważniejsze – cmoknął, idąc jako drugi.
─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───
Moje
problemy uczuciowe dosłownie były problemami, bo choć przespałem się z
Arthurem, nie dało mi to takiego ukojenia, na jakie liczyłem. Przez chłopaków
zapragnąłem spotkać się z Shanem, podjąć kolejną próbę zrozumienia jego
postępowania. Może na trzeźwo lepiej ogarnąłbym powód naszego całowania po
pijaku. Była to zwykła chęć ulżenia sobie czy szło za tym jakieś uczucie? Moje
podstępne serce liczyło na to drugie, gdy drugi raz poszedłem do baru, w którym
pracował. Tym razem los mi nie sprzyjał, ponieważ nie stał za barem, nie
obsługiwał queerowej społeczności. Zamiast niego widziałem dwóch innych
barmanów. Jak już wpadłem, to wypiłem mocniejszego drinka w samotności.
Czekałem
pół godziny z nadzieją, że może jeszcze się zjawi. Niestety, nie doczekałem
się. Dlatego uiściłem zapłatę i pokierowałem się do kibla, żeby wysikać się
przed powrotem do domu.
–
Daj spokój, nie chcę być dłużej twoją zabawką. Nie chcę tej kasy.
Zamarłem
z dłonią na klamce, gdy zza drzwi obok – prowadzących do toalety dla personelu
– doszedł mnie głos Shane’a. Zaczynałem wierzyć w omamy słuchowe spowodowane za
mocnym drinkiem i silną potrzebą spotkania chłopaka. Mimo to podszedłem bliżej
uchylonych drzwi i nasłuchiwałem.
–
Myślisz, że możesz tak po prostu odejść? – spytał mężczyzna, brzmiąc przy tym
na starszego niż my. – Co ty sobie myślisz?! – Wzdrygnąłem się na podniesiony
ton. – Nie pozwolę ci odejść! Jesteś mój! Za dużo w ciebie zainwestowałem,
szmato, żebyś tak mógł sobie mnie rzucać!
Coś
spadło i potoczyło się po ziemi, a rozpaczliwy głos i jęk Shane’a rozpalił mi
krew w żyłach.
–
Błagam, zostaw mnie... Nie chcę...
Nie
mogłem dłużej czekać. Wiedziałem, że do bitki może jestem pierwszy, ale wygrać
żadnej nigdy nie wygrałem, a mimo to zostawienie Shane’a z tym oblechem, choć
na sekundę dłużej nie wchodziło w grę. Dlatego pchnąłem zdecydowanie drzwi i
wszedłem do ciemnej toalety, gdzie biedny chłopak był przyciskany do umywalki.
Za nim stał ten sam facet, którego widziałem tu za pierwszym razem. Ten sam, z
którym Shane zerwał. Żeby wygrać ze starszym i przede wszystkim postawniejszym
ode mnie chłopem, musiałem zagrać taktycznie. Podszedłem więc do nich
zdecydowanie i chwyciłem gościa za łokieć.
Mężczyzna
przestraszył się nakrycia i raptownie puścił nastolatka, odskakując o dwa kroki
do tyłu, zrywając tym samym nasz kontakt cielesny. Shane patrzył na mnie ze
łzami w oczach i strachem, ale na tamten moment nie wiedziałem, czy chodzi o
strach przed poznaniem sekretu, czy może o strach o mnie. Niemniej
najważniejsze było starcie z kimś, kto nie widział już we mnie zagrożenia.
–
Coś za jeden? – spytał agresywnie.
–
Zostaw go, póki grzecznie proszę i nie dzwonię po ochronę.
Uśmiechnął
się, ukazując rząd jakże równych, białych zębów. Nagle zegarek na nadgarstku
wydawał się droższy od całego domu Erica.
–
Nie ma powodu. Shane i ja ogrywaliśmy tylko role play. Lubi, gdy go dominuję.
Prawda, kochanie? – szukał poparcia, patrząc na niego tak intensywnie, że
tęczówki zalały mu się czernią źrenic.
Wydawało
mi się, że Shane gotów był mu przytaknąć, ale ku zdziwieniu ich obu, chwyciłem
jego dłoń w swoją, patrząc na mężczyznę nieustępliwie. Czułem szarpnięcie
Shane’a, jego intensywny, błagalny wręcz wzrok, ale zignorowałem oba.
–
Może przestań szukać nastoletnich dziwek po klubach, rozwiedź się z żoną i
znajdź faceta. Ewentualnie powiedz jej, że lubisz w dupę i może zabawicie się
role play w domowym zaciszu? – Shane jęknął spazmatycznie, zaciskając dłoń na
mojej. Facet naprzeciwko zdębiał. – Jeśli w tej chwili się od niego nie
odpierdolisz, nagranie z tej sytuacji trafi wszędzie, czaisz? Do twojej pracy,
domu i Internetu. Będziesz skończony. Nie będzie cię stać na więcej
utrzymanków, co może nauczy cię pokory i szacunku do tych, którzy robią
wszystko, by mogli przeżyć kolejny dzień. Gwoli ścisłości, mój ojciec jest
gliniarzem, a ja zrobię wszystko, by Shane złożył obciążające cię zeznania.
Chcesz tego?
Zacisnął
mocno szczęki, zerkając na Shane’a z taką mocą, jakby chciał go zmusić do swej woli.
Niestety, Collins nieustępliwie patrzył we mnie, a ja poczułem, jak przysuwa
się bliżej i drugą dłonią dotyka mojego łokcia. Szukał wsparcia, którego chwilę
temu się obawiał. To dodało mi sił.
W
końcu facet prychnął tak głośno i przesadnie, że zaczynałem wątpić w sukces. Na
szczęście minął nas i wyszedł. Zamknąłem powieki i odetchnąłem ze słyszalną
ulgą. Shane przylgnął do mnie tym razem całym ciałem, wtulając się jak
szczeniak potrzebujący ciepła. Wolną ręką objąłem go i pogłaskałem po karku tuż
przy linii włosów.
–
Idioto, w coś ty się wpakował, co? – spytałem cicho.
–
Przez chwilę się bałem, że się na ciebie rzuci – wychrypiał w moją szyję.
Przeszły mnie ciarki bynajmniej nie strachu. – Co bym wtedy zrobił?
–
Pobiegł po pomoc.
–
Przykro mi, że byłeś tego świadkiem, Ally – głos mu się załamał.
Puściłem
jego dłoń, przyciągając go do należytego objęcia. Poczułem jego ręce na
łopatkach, gdzie zacisnęły materiał mojej bluzy. Spazmatycznie się we mnie
wtulił, a jego oddech rwał się jak przy ataku paniki. Głaskałem go
uspokajająco, muskając wargami skroń.
–
Cieszę się, że mogłem pomóc. Boję się myśleć, co tej kutas by ci zrobił.
Powinieneś był o siebie walczyć.
–
Miał nagrania – załkał, mrożąc mi krew w żyłach. – Nagrywał każdy seks, nie
mogłem... Na początku mi to nie wadziło, płacił, ale potem... Gdyby powiedział
lub pokazał to tacie... Chwilowy seks to nic w porównaniu z tym, co czekałoby
mnie w przyszłości. Bałem się.
–
Jezu, Shane...
–
On nigdy... To pierwszy raz, gdy... – zabrakło mu słów, by dokończyć zdanie. –
Musisz mieć mnie za obleśnego. Pocałowałem cię, zniszczyłem naszą znajomość, a
teraz przeze mnie zostałeś wciągnięty w to gówno. Przepraszam, Ally. Tak bardzo
przepraszam.
Odsunąłem
go od siebie siłą, żeby zmusić do spojrzenia mi w oczy. Płakał rzewnymi łzami,
które ścierałem mu z policzków, ujmując je w dłowie. Nagle jego strach przed
powrotem jawił mi się nieco inaczej. Nie chodziło o ojca. Chodziło o faceta,
który rościł sobie do jego ciała jakieś prawa. Zerwanie okazało się
trudniejsze, niżby sobie tego życzył. Chciał z tym skończyć, ale mu nie
pozwolono.
–
Oddałem pocałunek – powiedziałem w końcu.
Zmarszczył
brwi, patrząc na mnie załzawionymi oczami w niezrozumieniu.
–
Co?
–
Przyszedłem tu, by spytać, dlaczego mnie pocałowałeś. Czy byłem chwilową
odskocznią, żeby sobie ulżyć? – Zaczął kręcić panicznie głową już w połowie
wypowiedzi. – Nie żałuję, że ci pomogłem, bo to, co chciał ci zrobić... Nawet wrogowi
bym tego nie życzył, rozumiesz?
–
Nie brzydzisz się mną? – dociekał, chwytając mnie za nadgarstki.
–
Nie, Shane – zapewniłem łagodnie, uśmiechając się. – Dlaczego mnie pocałowałeś?
–
Chciałem. Jesteś cudowny i... i... – załkał. – Chciałem przez pięć minut
wierzyć, że do siebie pasujemy...
–
Och, głupku – zaśmiałem się.
Pochyliłem
się i niespiesznie ucałowałem kłamliwe usta chłopaka. Tchnął w moje wnętrze
drżące, ciepłe powietrze, żeby po chwili stanąć na palcach, wpleść dłonie we
włosy i oddać się pocałunkowi w pełni. Przeniosłem własne dłonie na jego
biodra, pozwalając mu na wszystko, co na trzeźwo miał mi do zaoferowania.
Z
wyjątkiem seksu, zboki, bez przesady już.



Komentarze
Prześlij komentarz