Wyzwolenie z kłamstwa Cz.8


Kto na górze?

Chłopacy nie dali się przekonać do gry w uliczną koszykówkę. A raczej chcieli w nią zagrać, ale byli źli na kapitana, że ten podjął taką decyzję bez konsultacji z nimi. Rozumiałem ich. Ethan był kapitanem i to do jego obowiązków należało dysponowaniem ich gry – ale nie popadanie w konflikty z innymi drużynami. Teraz musieli udowadniać rację Ethana, na czym wcale aż tak im nie zależało. Zagrają, ale nie z wielką chęcią, co uwydatniał protest, gdy nie przyszli na trening poza szkołą.

Byłem tylko ja i kapitan. Graliśmy bez większej werwy, bo we dwóch ciężko mówić o pełnoprawnym treningu przed meczem. To był sparing jeden na jednego, gdzie we mnie buzowała złość po minionym wyjeździe, a w Ethanie badawcza cisza.

Gdy w końcu prawie złamałem mu nogę, nie wytrzymał.

– Dobra, dość. Co jest, Aslan? – spytał, nie mogąc tego dłużej znieść.

– Przepraszam za to.

– Spoko, ale nie o to pytałem – odparł, zabrawszy mi piłkę.

Wsadził ją sobie miedzy tułowie a ramię i czekał, aż łaskawie wyrzucę z siebie bolączki. Taki tam terapeuta na NFZ. Usiadłem na brudnej ziemi, próbując unormować oddech. Nie musiałem długo czekać, żeby kapitan zajął miejsce naprzeciwko, piłkę odsuwając na bezpieczny dystans ode mnie.

– Coś z Shanem? – domyślił się.

– Przez tego dupka pakuję się w sekrety, których nie chcę mieć. Bawi się mną jak jakąś szmacianą lalką. Raz jestem spoko towarzystwem, żeby się mnie nie wstydzić, innym razem zachowuje się jak palant, a jeszcze innym... – urwałem, bo prawie wysprzęgliłem się z całowania z nim. Przymknąłem powieki i odetchnąłem głębiej. – Nieważne. Moja mama też mi niczego nie ułatwia, mam ochotę wrócić do ojca.

– Ale tego nie zrobisz, ponieważ masz super przyjaciół, zajebistą drużynę i najwspanialszego kapitana, prawda? – dopytywał, zniżając głowę, aby wyłapać mój wzrok. Nie mogłem wygrać walki z kwitnącym na wargach uśmiechem. Parsknął śmiechem, rozładowując atmosferę.

– Dzięki, Ethan. – Zrobiłem krótką przerwą, bawiąc się kamyczkiem między nami. – Znając mnie, długo tak nie wytrzymam i powiem o dwa słowa za dużo, a wtedy będę bezdomny, bo Eric tego nie zaakceptuje, a mama obierze jego stronę.

– Po pierwsze: zjebana matka. Po drugie: zamieszkasz wtedy u mnie. – Spojrzałem na niego z zaskoczeniem. – Mieszkam z siostrą, więc sami decydujemy o swoich losach. Nie widzę problemu przygarnąć trzeciego bezdomnego kociaka.

– Jezu Chryste, Ethan! – skrzywiłem się, bawiąc go.

– Dobra, bezdomne lwiątko!

Wychyliłem się i zamarkowałem cios, przed którym się osłaniał. Ostatecznie i tak go nie uderzyłem, chodziło tylko o głupią przepychankę. Po chwili wstał, przeciągnął się i wystawił do mnie dłoń.

– Nie ma czasu do stracenia, mamy mecz do wygrania, a to w tobie pokładam spore nadzieje.

Nawet jeśli mówił tak każdemu z drużyny, cieszyłem się, że jestem w ogóle doceniany. Nie pamiętałem, kiedy po raz ostatni usłyszałem pochwałę z ust mamy. Ethan pokładał nadzieję w całej drużynie i dla niego nie liczył się status materialny danej osoby. Mimo moich słów o Shanie nawet nie dopytał. Uznał, że to nie jego temat i zostawił go nam. Uwielbiałem tego człowieka. Dotarło też do mnie, jak Shane niesprawiedliwie go traktował, nie wiedząc, że ten potrafi zrozumieć i dochować tajemnic. Na moment powróciła złość na niego.

Pieprzony dupek.

– Mogę zadać ci pytanie?

– Technicznie już zadałeś, ale słucham – zaśmiałem się, stając naprzeciwko niego trzymającego piłkę.

– Ty i Christa... wy coś ten?

– Ten?

– Trzymacie się razem, jadacie razem, uczycie razem. Tak pytam... – zmieszany bawił się piłką i to na niej skupił wzrok.

– Aha, a więc to tak.

– Jak? – zaciekawił się. Poruszyłem sugestywnie brwiami. – Oj, no co ty! – prychnął iście sztucznie. – Gdzie ja do Christy, stary, no co ty! Pytałem, bo słyszałem, że ktoś jest nią zainteresowany i ten.

– No, no. I ten – powtórzyłem, naśmiewając się z niego. Wkurwiony cisnął we mnie piłką, którą i tak pochwyciłem oburącz, gdy ze śmiechem dodałem: – Nie, ja i Christa to niemożliwy ending. Bierz ją, ogierze!

– Nie daruję ci tej zniewagi!

Rozpoczęła się gra pełna śmiechu, swobody i przepychanek. Ethan to ktoś, kogo nie chciałem stracić najbardziej.

─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───

Wtorkowy mecz był taką sensacją, że połowa szkoły zrobiła sobie wagary i przyszła go pooglądać. Wiedzieliśmy z chłopakami, że nie obejdzie się bez konsekwencji, ale skoro słowo się rzekło, nie było odwrotu. Zagraliśmy z pełnym profesjonalizmem, czego można było się spodziewać po osobach grających ze sobą dłużej niż tydzień. Podwali do siebie bez słów i zbędnych gestów, starając się dostosować do brutalniejszych reguł ulicznego kosza, którymi tamta grupa manewrowała z jeszcze większą swobodą. Rzeczywiście byłem sporą przewagą dla naszych, na szczęście niejedyną. Carter świetnie sobie radził ze wsadami i ciężkim odpychaniem przeciwnika. Percy był doskonały w rzutach na dystans. Ethan miał naturalny talent łączenia drużyny, bo dopóki był w centrum, zapewniał wszystkim opanowanie, które mieliśmy stracić przez niezbyt czyste zagrywki tamtych. Taka ostoja była nam potrzebna, bo to dzięki niej wygraliśmy.

Kapitan wrogiej drużyny z niebywałą kulturą uścisnął nam dłonie, gratulując wygranej. Byłem w niemałym szoku, bo spodziewałem się raczej agresji z ich strony – jaką obdarzali nas podczas gry – aniżeli szczerego uśmiechu i gratulacji. Powinienem przestać oceniać ludzi z góry, nie wychodziło mi to najlepiej.

Po meczu kierowałem się do auta, mijałem grupki szepczące moje imię pierwszy raz bez drwin. Skrzyżowanie wzroku z dziewczynami kończyło się ich speszonym odwracaniem głów.

Wróciłem do domu, gdzie czekała na mnie informacja o przyjeździe jakichś dzieci z rodziny. Wtem sobie przypomniałem, że ostatnim razem odwołali przyjazd ze względu na niepewną chorobę Violi. Kląłem w myślach na beznadziejny zbieg okoliczności, bo nie miałem ochoty udawać miłego. Zawsze mogłem na nadchodzący weekend zmyć się z domu do taty, ale czy chciałem? Chyba wolałem zostawić sobie tę kartę na czarną godzinę. Zaparkowałem na podjeździe, nie mając ochoty opuszczać przyjemnego zacisza samochodu. Odprężałem się w ciszy, opierać się o zagłówek i przymykając powieki.

Tata wywołany moim myśleniem wysłał mi wiadomość, kiedy ma się mnie spodziewać. Odpisałem krótko.

„Gdy zjedzą mnie kłopoty i cudze sekrety”.

A te mogły zjeść mnie bardzo szybko. Shane z jakiegoś powodu nie chodził do szkoły przez cały tydzień po powrocie, a na mnie w piątkowe popołudnie po powrocie do domu czekał znajomy widok chłopaka. Uśmiechnął się do mnie z miną, której nie dało się źle zrozumieć. Jeszcze zmierzył mnie bardzo oceniającym spojrzeniem, aż przystanąłem i pozwoliłem mu skończyć.

– Bez stroju formalnego jesteś jeszcze lepszy – stwierdził, zagryzając wargę.

Prychnąłem, nie wierząc we własne szczęście. I pecha Erica, bo to on miał w rodzinie pedała.

O wilku mowa, bo ten wyszedł z toalety, poprawiając pasek w spodniach.

– Chłopcy, wy się już poznaliście, prawda? Mimo to pozwólcie, że oficjalnie was sobie przedstawię. – Stanął między nami z uśmiechem. – To mój siostrzeniec Arthur, a to syn mojej partnerki Aslan. Obaj macie imiona na tę samą literkę.

– Błyskotliwa uwaga – wykpiłem.

– Przestań w tej chwili – nakazała mama, stojąc u szczytu schodów z miną zwiastującą awanturę. – Eric cię nie obraził tym stwierdzeniem.

– No, w odróżnieniu od ciebie jeszcze zachowuje pozory normalnego... rodzica – dodałem niechętnie.

– O czym on mówi? – zwrócił się do niej wyraźnie poirytowany.

– Nie daj się w to wciągnąć – poprosiła, zbiegając wręcz po schodach. Arthur podśmiewał się pod nosem. – Przechodzi przez burzliwy okres.

– Chyba ty.

– Aslan! – tym razem to Eric się uniósł. – Takich rzeczy nie wypada mówić do matki ani żadnej kobiety!

– Tak jak żadnej matce nie przystoi wyrzekać się dziecka. W chujową rodzinę wdepnąłeś – poklepałem go współczująco po ramieniu, zaraz kierując się do własnego pokoju po schodach.

– O czym on mówi, do jasnej cholery? – warknął do niej.

Reszty nie słyszałem, bo trzasnąłem drzwiami od pokoju i oparłem się o nie. Westchnąłem, próbując unormować oddech. Ręce mi drżały z nerwów, żalu. Za każdym razem bolało tak samo, przecież powinienem przywyknąć. Mama nie wybrałaby mnie, dlaczego ciągle dawałem się ranić odsuwaniem?

Z pokoju nie wychodziłem do samego wieczora. Wolałem zabić czas przy komputerze i serialu, niż męcząc się z ludźmi, którymi gardziłem. Lub którzy gardzili mną – zależało od perspektywy.

Zaskoczony podskoczyłem, gdy czyjeś ramiona oplotły się wokół mojej szyi. Nie odskoczyłem, nie krzyknąłem, po prostu skamieniałem, czując pod nosem obcy zapach perfum. Męskich perfum. Ciepły oddech owiał mi ucho.

– Zestresowany? – wyszeptał uwodzicielsko, muskając wargami płatek ucha. Przełknąłem nerwowo ślinę. – Jestem w tym nie najgorszy. Obaj z tego skorzystamy, obiecuję.

– Jeśli Eric się dowie...

– Jeśli nie będziemy głośno, nikt się nie zorientuje. Zamknąłem drzwi.

Powiedział to z takim naciskiem, że musiało chodzić mu o zamek pod klamką. Cwaniak wiedział, czego chciał i sięgał po to pewną ręką. Uśmiechnąłem się szeroko, obracając wraz z krzesłem i wciągając na swoje nogi. Od razu zaatakował moje wargi wygłodniałym pocałunkiem. Dłonie szukające ciepłej skóry pospiesznie wtargnęły pod ubrania. Pozbawiały nas bluzek, dobierały się do zapięć spodni. Nie trwało to długo, nim wylądowaliśmy na moim łóżku w akompaniamencie podnieconych oddechów i sapnięć. Przygryzłem mu skórę na żuchwie, gdy spytałem:

– Zasadnicze pytanie; kto na górze?

Oplecenie mnie nogami w pasie stanowiło wystarczającą odpowiedź.

Pozwólcie, że reszty wam nie przedstawię, ale to zdecydowanie coś, czego dzieci nie powinny być świadkami.

Przejdźmy więc od razu do momentu, gdy obudziłem się dnia następnego, zastając nieprzyjemny widok przed sobą. Arthur smacznie pochrapywał na drugiej poduszce, nie racząc wstać i uciec z mojego pokoju, zanim któryś z dorosłych zainteresuje się zniknięciem dwóch nastolatków. Bez delikatności pchnąłem chłopaka w ramię. Skrzywił się, poprawiając pozycję i chcąc wrócić do spanka.

– Kurwa, Arthur, wstawaj – warknąłem cicho.

– Po co? – jęknął, chowając twarz w poduszce. – Możemy kolejny raz, ale daj mi się wyspać.

– Chyba cię posrało. Jest ranek, zaraz będzie dym. Wstawaj mówię!

Znów go szturchnąłem, tym razem zadziałało lepiej. Z naprawdę westchnieniem godnym niedźwiedzia, dźwignął się do siadu. Widziałem jego goły tyłek, bo kołdra zsunęła się do nóg i zacząłem kląć w myślach na samego siebie. Dlaczego zgodziłem się na ten numerek? Z każdym innym byłby lepszą opcją niż siostrzeńcem Erica! Jeśli to miało się wydać, byłbym skończony w tym domu. W tej rodzinie. Wbrew pozorom wcale tego nie chciałem.

Sięgnąłem swój telefon z biurka nieopodal, uparcie ignorując ubierającego się niespiesznie Arthura. Ziewał przeciągle, bezsensu powodując hałas w pokoju. Zaraz jednak skupiłem się na powiadomieniach, bo czekał tam na mnie esemes od Cartera, że jeśli mam ochotę, to o dziewiątej możemy zlądować na siłowni jego ojca jako nagroda za wygraną. Zaczynałem wierzyć, że nagrodą to było tylko w słowniku Ethana.

Zyskałem wymówkę do wstania, ale ja ubrałem się szybciej od chłopaka, który nadal nie raczył wyjść. Bezczelnie patrzył na mnie, gdy wciągałem na tyłek bieliznę i spodnie z wczoraj. Uznałem, że są dostatecznie czyste. Musiałem tylko wymienić zawartość torby sportowej, którą zabierałem na treningi z chłopakami. Wybrałem czyste, czarne spodenki i luźny biały podkoszulek. Do tego wcisnąłem buty do biegania i można uznać, że byłem gotów opuścić jaskinie lwa.

Ironicznie mówiąc – nie moją, tylko Erica.

Obaj z chłopakiem wyszliśmy z sypialni na paluszkach. Ja udałem się na dół do wyjścia, a Arthur do swojego tymczasowego pokoju obok. Już rozumiałem, jak udało mu się cicho do mnie dostać, bez wzbudzania podejrzeń dorosłych.

Wziąłem auto, bo Daniel i tak tego dnia nie miał praktyk i nie musiałem robić dla niego za szofera. Poza tym chmurzyło się okropnie, gdyby jeszcze na domiar złego spotkał mnie deszcz, uznałbym to za fatum.

Zaparkowałem nieopodal samochodu Cartera niespełna dziesięć minut później. Podbiegłem kawałek do drzwi wejściowych, gdzie czekał na mnie sam syn właściciela z Shanem Numer Dwa. Shane dokańczał palić. Nie wiedzieć dlaczego, obaj wyszczerzyli się głupkowato, patrząc na mnie.

– Oj, kogoś tu chyba oderwaliśmy od zabawy.

– Było mówić, że całą noc aktywnie uprawiałeś sport i byśmy ci odpuścili – dodał zadziornie Shane, zaciągając się ostatni raz i rzucając peta na beton. Wydmuchał dym w bok.

– O czym wy mówicie?

– O tej, która cię oznaczyła – zadrwił Carter, wskazując palcem na moją szyję.

Momentalnie dotknąłem miejsca, gdzie w przejawie wspomnień pojawił się Arthur i jego zbyt długie zassanie się na skórze. Jasna cholera, tym gorzej dla mnie. Mama od razu pomyśli o Shanie.

– Wiecie co, pierdolcie się – furknąłem, wywołując u nich wybuch śmiechu.

Carter objął mnie ramieniem.

– Aż tak słabo było?

– Chcę o tym zapomnieć – błagałem.

– Koledzy ci pomogą, nie bój nic – poklepał mnie po klacie Shane. Ledwo uniknął ciosu ode mnie, uciekając szybko do środka siłowni.

– Hieny.

– Ale twoje, to najważniejsze – cmoknął, idąc jako drugi.

─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───

Moje problemy uczuciowe dosłownie były problemami, bo choć przespałem się z Arthurem, nie dało mi to takiego ukojenia, na jakie liczyłem. Przez chłopaków zapragnąłem spotkać się z Shanem, podjąć kolejną próbę zrozumienia jego postępowania. Może na trzeźwo lepiej ogarnąłbym powód naszego całowania po pijaku. Była to zwykła chęć ulżenia sobie czy szło za tym jakieś uczucie? Moje podstępne serce liczyło na to drugie, gdy drugi raz poszedłem do baru, w którym pracował. Tym razem los mi nie sprzyjał, ponieważ nie stał za barem, nie obsługiwał queerowej społeczności. Zamiast niego widziałem dwóch innych barmanów. Jak już wpadłem, to wypiłem mocniejszego drinka w samotności.

Czekałem pół godziny z nadzieją, że może jeszcze się zjawi. Niestety, nie doczekałem się. Dlatego uiściłem zapłatę i pokierowałem się do kibla, żeby wysikać się przed powrotem do domu.

– Daj spokój, nie chcę być dłużej twoją zabawką. Nie chcę tej kasy.

Zamarłem z dłonią na klamce, gdy zza drzwi obok – prowadzących do toalety dla personelu – doszedł mnie głos Shane’a. Zaczynałem wierzyć w omamy słuchowe spowodowane za mocnym drinkiem i silną potrzebą spotkania chłopaka. Mimo to podszedłem bliżej uchylonych drzwi i nasłuchiwałem.

– Myślisz, że możesz tak po prostu odejść? – spytał mężczyzna, brzmiąc przy tym na starszego niż my. – Co ty sobie myślisz?! – Wzdrygnąłem się na podniesiony ton. – Nie pozwolę ci odejść! Jesteś mój! Za dużo w ciebie zainwestowałem, szmato, żebyś tak mógł sobie mnie rzucać!

Coś spadło i potoczyło się po ziemi, a rozpaczliwy głos i jęk Shane’a rozpalił mi krew w żyłach.

– Błagam, zostaw mnie... Nie chcę...

Nie mogłem dłużej czekać. Wiedziałem, że do bitki może jestem pierwszy, ale wygrać żadnej nigdy nie wygrałem, a mimo to zostawienie Shane’a z tym oblechem, choć na sekundę dłużej nie wchodziło w grę. Dlatego pchnąłem zdecydowanie drzwi i wszedłem do ciemnej toalety, gdzie biedny chłopak był przyciskany do umywalki. Za nim stał ten sam facet, którego widziałem tu za pierwszym razem. Ten sam, z którym Shane zerwał. Żeby wygrać ze starszym i przede wszystkim postawniejszym ode mnie chłopem, musiałem zagrać taktycznie. Podszedłem więc do nich zdecydowanie i chwyciłem gościa za łokieć.

Mężczyzna przestraszył się nakrycia i raptownie puścił nastolatka, odskakując o dwa kroki do tyłu, zrywając tym samym nasz kontakt cielesny. Shane patrzył na mnie ze łzami w oczach i strachem, ale na tamten moment nie wiedziałem, czy chodzi o strach przed poznaniem sekretu, czy może o strach o mnie. Niemniej najważniejsze było starcie z kimś, kto nie widział już we mnie zagrożenia.

– Coś za jeden? – spytał agresywnie.

– Zostaw go, póki grzecznie proszę i nie dzwonię po ochronę.

Uśmiechnął się, ukazując rząd jakże równych, białych zębów. Nagle zegarek na nadgarstku wydawał się droższy od całego domu Erica.

– Nie ma powodu. Shane i ja ogrywaliśmy tylko role play. Lubi, gdy go dominuję. Prawda, kochanie? – szukał poparcia, patrząc na niego tak intensywnie, że tęczówki zalały mu się czernią źrenic.

Wydawało mi się, że Shane gotów był mu przytaknąć, ale ku zdziwieniu ich obu, chwyciłem jego dłoń w swoją, patrząc na mężczyznę nieustępliwie. Czułem szarpnięcie Shane’a, jego intensywny, błagalny wręcz wzrok, ale zignorowałem oba.

– Może przestań szukać nastoletnich dziwek po klubach, rozwiedź się z żoną i znajdź faceta. Ewentualnie powiedz jej, że lubisz w dupę i może zabawicie się role play w domowym zaciszu? – Shane jęknął spazmatycznie, zaciskając dłoń na mojej. Facet naprzeciwko zdębiał. – Jeśli w tej chwili się od niego nie odpierdolisz, nagranie z tej sytuacji trafi wszędzie, czaisz? Do twojej pracy, domu i Internetu. Będziesz skończony. Nie będzie cię stać na więcej utrzymanków, co może nauczy cię pokory i szacunku do tych, którzy robią wszystko, by mogli przeżyć kolejny dzień. Gwoli ścisłości, mój ojciec jest gliniarzem, a ja zrobię wszystko, by Shane złożył obciążające cię zeznania. Chcesz tego?

Zacisnął mocno szczęki, zerkając na Shane’a z taką mocą, jakby chciał go zmusić do swej woli. Niestety, Collins nieustępliwie patrzył we mnie, a ja poczułem, jak przysuwa się bliżej i drugą dłonią dotyka mojego łokcia. Szukał wsparcia, którego chwilę temu się obawiał. To dodało mi sił.

W końcu facet prychnął tak głośno i przesadnie, że zaczynałem wątpić w sukces. Na szczęście minął nas i wyszedł. Zamknąłem powieki i odetchnąłem ze słyszalną ulgą. Shane przylgnął do mnie tym razem całym ciałem, wtulając się jak szczeniak potrzebujący ciepła. Wolną ręką objąłem go i pogłaskałem po karku tuż przy linii włosów.

– Idioto, w coś ty się wpakował, co? – spytałem cicho.

– Przez chwilę się bałem, że się na ciebie rzuci – wychrypiał w moją szyję. Przeszły mnie ciarki bynajmniej nie strachu. – Co bym wtedy zrobił?

– Pobiegł po pomoc.

– Przykro mi, że byłeś tego świadkiem, Ally – głos mu się załamał.

Puściłem jego dłoń, przyciągając go do należytego objęcia. Poczułem jego ręce na łopatkach, gdzie zacisnęły materiał mojej bluzy. Spazmatycznie się we mnie wtulił, a jego oddech rwał się jak przy ataku paniki. Głaskałem go uspokajająco, muskając wargami skroń.

– Cieszę się, że mogłem pomóc. Boję się myśleć, co tej kutas by ci zrobił. Powinieneś był o siebie walczyć.

– Miał nagrania – załkał, mrożąc mi krew w żyłach. – Nagrywał każdy seks, nie mogłem... Na początku mi to nie wadziło, płacił, ale potem... Gdyby powiedział lub pokazał to tacie... Chwilowy seks to nic w porównaniu z tym, co czekałoby mnie w przyszłości. Bałem się.

– Jezu, Shane...

– On nigdy... To pierwszy raz, gdy... – zabrakło mu słów, by dokończyć zdanie. – Musisz mieć mnie za obleśnego. Pocałowałem cię, zniszczyłem naszą znajomość, a teraz przeze mnie zostałeś wciągnięty w to gówno. Przepraszam, Ally. Tak bardzo przepraszam.

Odsunąłem go od siebie siłą, żeby zmusić do spojrzenia mi w oczy. Płakał rzewnymi łzami, które ścierałem mu z policzków, ujmując je w dłowie. Nagle jego strach przed powrotem jawił mi się nieco inaczej. Nie chodziło o ojca. Chodziło o faceta, który rościł sobie do jego ciała jakieś prawa. Zerwanie okazało się trudniejsze, niżby sobie tego życzył. Chciał z tym skończyć, ale mu nie pozwolono.

– Oddałem pocałunek – powiedziałem w końcu.

Zmarszczył brwi, patrząc na mnie załzawionymi oczami w niezrozumieniu.

– Co?

– Przyszedłem tu, by spytać, dlaczego mnie pocałowałeś. Czy byłem chwilową odskocznią, żeby sobie ulżyć? – Zaczął kręcić panicznie głową już w połowie wypowiedzi. – Nie żałuję, że ci pomogłem, bo to, co chciał ci zrobić... Nawet wrogowi bym tego nie życzył, rozumiesz?

– Nie brzydzisz się mną? – dociekał, chwytając mnie za nadgarstki.

– Nie, Shane – zapewniłem łagodnie, uśmiechając się. – Dlaczego mnie pocałowałeś?

– Chciałem. Jesteś cudowny i... i... – załkał. – Chciałem przez pięć minut wierzyć, że do siebie pasujemy...

– Och, głupku – zaśmiałem się.

Pochyliłem się i niespiesznie ucałowałem kłamliwe usta chłopaka. Tchnął w moje wnętrze drżące, ciepłe powietrze, żeby po chwili stanąć na palcach, wpleść dłonie we włosy i oddać się pocałunkowi w pełni. Przeniosłem własne dłonie na jego biodra, pozwalając mu na wszystko, co na trzeźwo miał mi do zaoferowania.

Z wyjątkiem seksu, zboki, bez przesady już.




~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty